Polacy w Meksyku – Santa Rosa

Joanna MatiasPozwólcie, że się przedstawię. Mam na imię Joanna.

O Santa Rosa słyszałam od dziecka. Tam się urodził mój tata. Takie wyrazy jak: Guadalajara, Guanajuato, Leon były dla mnie czystą poezją.

Opowieści: o skórzanych kufrach, o „burro” czyli o osiołku, który ugryzł mojego tatę, o broni trzymanej przez dziadka pod poduszką. To były dla mnie najpiękniejsze bajki z krainy „za siedmioma morzami”, gdzie żyją sami dobrzy ludzie, którzy uwielbiają dzieci, muzykę i gdzie jada się głównie fasole i pikantne potrawy. Wiedziałam, że moja rodzina dotarła do Meksyku „bo była wojna” i że wrócili do Polski , bo zmarł mój biologiczny dziadek, a babcia w wieku 24 lat została wdową z dwójką dzieci.

Każda z tych rodzinnych opowieści, miała jak to w bajkach bywa przepiękne zakończenie. Zamiast tradycyjnego: „i żyli długo i szczęśliwie” brzmiało: „i my wszyscy kiedyś też pojedziemy do Meksyku”.

Była też rodzinna tajemnica. Otóż, „mój dziadek”, którego nazwisko noszę, nie był moim biologicznym dziadkiem. O „tamtym” dziadku, z Meksyku się nie mówiło. Moja babcia zmarła kiedy miałam 6 lat i nigdy nie miałam szansy, żeby porozmawiać z nią szczerze na ten temat.

Oczywiście, kiedy zaczęłam dorastać i łączyć pewne poznawane fakty z historii Polski z historią mojej rodziny zdałam sobie sprawę z tego, że ludziom raczej się nie udawało „uciec przed wojną do Meksyku” i że w tej pięknej opowieści muszą być elementy ludzkiej tragedii.

Czytałam o wywózkach, o Katyniu, Starobielsku. Czytałam o Armii Andersa. Jednak informacji o Santa Rosa było bardzo mało. Wreszcie, trzy lata temu, po śmierci mojej ukochanej babci ( mamy mojej mamy),postanowiłam wreszcie zrealizować marzenie rodziny i rozwikłać rodzinną tajemnicę.

Babcia, od strony mojej mamy była przy mnie przez całe moje życie. I również opowiadała historie „sprzed wojny”, w których nie było egzotyki bo wszystko działo się w Polsce, ale przynajmniej wiadomo było dokładnie kto, kiedy, z kim, gdzie a nawet dlaczego. Wtedy właśnie, po raz pierwszy uświadomiłam sobie, że ojciec mojego ojca… nie ma grobu, a przynajmniej nie wiemy gdzie on może być. I że nic o tym człowieku nie wiem. Poza tym, że zmarł w wieku 26 lat. Nie mamy żadnych dokumentów, informacji… tak jakby on nigdy nie istniał.

Kupiłam bilety do Meksyku. Przyniosłam je tacie, w dniu jego urodzin 26 września 2007 r.. Wylot: 25 grudnia 2007 r. I wtedy się zaczęło…

Godzinami przeszukiwałam Internet w poszukiwaniu wskazówek. Wydzwaniałam do ambasady polskiej w Meksyku. Pisałam posty i maile do ludzi, którzy „może coś wiedzą”. Bardzo szybko zrozumiałam, że nie mam szans na odnalezienie grobu dziadka, ale chciałam chociaż dotrzeć do Santa Rosa ( cały czas traktując nazwę hacjendy jak nazwę miejscowości i próbując odnaleźć ją na mapie). Wyruszyliśmy we trójkę: moja mama, mój tata i ja. Zwiedziliśmy Meksyk, Guanajuato, Leon ( także Santa Rosa), Guadalajare. Opalaliśmy się na plażach w okolicy Zituahaneho. To była bardzo rodzinna i wzruszająca podróż. Poznaliśmy wspaniałych Meksykanów, którzy rzeczywiście uwielbiają dzieci, jedzą fasolę i inne pikantne potrawy. Byliśmy także w Tequili i przywieźliśmy kilka butelek do domu.

Myślicie, że to koniec mojej opowieści? Nie, ona się dopiero zaczyna!!!

Bardzo lubię zdanie, które pochodzi z „Alchemika” Paulo Coelho: ” kiedy czegoś gorąco pragniesz, cały wszechświat działa potajemnie, by udało ci się to osiągnąć”.

I magia? Dobra wróżka? Zadziałała…

7 marca 2011 roku, w trzy lata po naszym powrocie dostałam na facebooku maila od…. reżysera z Nowego Yorku, Sławomira Grunberga.

Znalazł moje posty w Internecie. Napisał, że chce o Polakach z hacjendy Santa Rosa nakręcić film…

Czy wyobrażacie sobie moje zdumienie?

26 listopada 2011, wyruszamy ponownie do Meksyku, na zaproszenie producentów filmu. Czy tym razem uda nam się odnaleźć grób dziadka -nie wiem. Niezależnie od tego, mamy się spotkać z osobami które bądź to „przeszły” przez obóz Santa Rosa, bądź tez ze względów zawodowych (dwie historyczki) mają na jego temat informacje.

Jestem osobą, która patrzy na świat przez różowe okulary. Chcę wierzyć, że jeśli człowiek wpadnie w najgorsze życiowe bagno, to będzie ono miało właściwości borowinowe i wyjdzie z niego jak po najlepszym Spa – silniejszy, zdrowszy, zrelaksowany. I boję się, że ten mój idylliczny, dziecięcy obraz hacjendy z Santa Rosa może się rozmazać. Boję się tego, że może więcej tam było cierpienia niż radości, osamotnienia niż przyjaźni, strachu niż poczucia wolności… Jednak oprócz tego, że lubię optymistyczne historie, lubię również historie prawdziwe, z których można się wiele dowiedzieć o ludzkiej naturze i taką właśnie historię mam nadzieję Wam opowiedzieć…a oceniając na podstawie tego, kim są obecnie osoby z którymi mam się spotkać, wiem, że będzie to historia z happy endem.

Dodaj swój komentarz

komentarz(y)

{ 14 komentarzy }

Anonim o

Anonim o

Anonim o

Anonim o

Anonim o

Anonim o

Anonim o

Anonim o

Anonim o

Anonim o

Anonim o

Anonim o

Anonim o

Anonim o

{ 1 trackback }