Część II
Meksyk
Moi najbliżsi krewni zamiast encyklopedycznych informacji o Meksyku przekazali mi morze pozytywnych uczuć do jego mieszkańców. Będąc dzieckiem marzyłam o tym aby podróżować a Meksyk stał na czele mojej listy „podróży życia” i tym różnił się od innych, że chciałam tam się wybrać z całą rodziną. Nie interesowałam sie znanymi kurortami, zabytkami, miejscami wpisanymi na listę dziedzictwa kulturowego UNESCO . Chciałam poznać ludzi, posmakować potraw, posłuchać muzyki. Byłam przekonana, że kiedy tylko tam dotrę i wypowiem magiczną formułę: „dzień dobry, jestem z Polski” ( na wszelki wypadek nauczyłam się tych dwóch zdań po hiszpańsku) każdy Meksykanin zostanie moim przyjacielem.
Pamiętam jak przez mgłę zdjęcia Jana Pawła II z jego pierwszej pielgrzymki do Meksyku i swoje przekonanie, że powodem dla którego jest tak serdecznie witany jest wyłącznie jego narodowość. Wszyscy komentowali że Meksykanie cieszą się z wizyty PAPIEŻA POLAKA. Bzdura! Dla mnie było oczywiste, że oni się cieszą bo przyjechał Polak. Meksykanie bardzo lubią Polaków! Moja babcia nie była papieżem, a przecież witali ją równie serdecznie.
Myślę, że sens wszystkich usłyszanych w dzieciństwie historii sprowadził się do jednej, najważniejszej informacji: Meksykanie to dobrzy ludzie. Dobrzy w najprostszym, najpiękniejszym tego słowa znaczeniu: serdeczni, współczujący, szczerzy.
Wspólna podróż do Meksyku miała być powrotem rodziny do korzeni. Wiedziałam, że nikt z nas nie ma w sobie kropli meksykańskiej krwi (chociaż po cichu miałam nadzieję, że pierwszy mąż babci Aliny, tajemniczy dziadek WIERCIŃSKI okaże się Meksykaninem) ale pewnego dnia odkryłam, że obywatelstwo przysługuje również osobom urodzonym w danym kraju. Skoro zatem mój ojciec urodził się na meksykańskiej ziemi to nie tylko on jest obywatelem Meksyku, ale i ja, jego córka mogłam chwalić się dzieciom na podwórku swoim meksykańskim pochodzeniem:
– a mój tata urodził się w Meksyku!
– ooo jest Meksykaninem?
– TAK, bo się tam urodził! Moi dziadkowie byli Polakami. W czasie wojny mieszkali w Meksyku w obozie Santa Rosa. Ale jak ktoś się urodził w Meksyku to jest Meksykaninem, I ja też jestem trochę Meksykanką!
Na moje nieszczęście wszystkim Polakom, zbitek słów „obóz” i „II wojna” kojarzył się wówczas wyłącznie z jednym : z hitlerowskimi obozami zagłady. Reakcje bywały więc podobne:
-„To w Meksyku były OBOZY”?
-„Meksykanie zamykali Polaków w czasie wojny w OBOZACH?”
-„To po czyjej oni byli stronie? ”
Dopiero kilkanaście lat później miałam się dowiedzieć, że mieszkańcy Santa Rosa, określając miejsce w którym przebywali używali raczej słowa „kolonia” czy „osiedle” .
Zwykle odpowiadałam: „moi dziadkowie znaleźli się w Meksyku bo
sowieci ich wywieźli do Kazachstanu. A w Meksyku było im bardzo dobrze! ”
Dla osób znających chociaż odrobinę geografii moja odpowiedź była zupełnie nielogiczna: bo gdzie leży Kazachstan a gdzie Meksyk? Przecież to dwie różne strony świata! Kazachstan leży na wschodzie. A Meksyk w Ameryce. W AMERYCE! Tej samej co USA. W latach 80 każde dziecko wiedziało, że nikt dobrowolnie z Ameryki nie przeprowadził by się do Polski! Większość chciała raczej przenieść się w odwrotnym kierunku. Dla podbudowania swojego autorytetu chwaliłam się znajomością „meksykańskich” słówek :
Guadalajara, Guanajuato, Leon.
I o ile moje koleżanki i koledzy nie do końca wierzyli mi w tatę urodzonego w Meksyku, w moje meksykańskie „pochodzenie” czy babcię wracająca z Ameryki do Polski, to pod wpływem tych trzech słów topnieli zupełnie.
„Gua-dal-la-jara-gua-na-juato-le-on”, brzmiało jak magiczna formuła , odczarowująca szare, socjalistyczne blokowisko na którym się wychowywałam.
Gua-dal-la-jara-gua-na-juato-le-on – nawet dziś brzmi bajecznie…
Podczas gdy babcia Alina, wyrastała w przedwojennym Białymstoku – mieście pełnym Żydów, Rosjan, Ukraińców, Białorusinów ja znałam jedynie dwójkę Cyganów z którymi chodziłam do klasy (krótko, bo wyemigrowali). W Szczecinie lat 80 nie było „innych” narodowości. A przynajmniej ja o nich nie słyszałam. Dziadkowie a czasami i rodzice większości z nas pochodzili z Kresów (chociaż tym się nikt zbytnio nie chwalił). W szkole czy na podwórku nie spotykało się nawet Niemców, mimo, ze przed wojna zamieszkiwało ich tu około 380 000.
Mieliśmy takie same szkolne fartuszki, harcerskie mundurki, piórniki. Byliśmy do siebie tak podobni jak nowe, szare, socjalistyczne wieżowce – w każdym polskim mieście można było spotkać identyczne. A tu nagle „Meksyk” ! – to była jak brama do innego, kolorowego świata. Moje światełko w tunelu.
Santa Rosa wysnuta z moich dziecinnych marzeń była bajkową, kolorową krainą. Wyglądała trochę jak Akademia Pana Kleksa, z powieści Jana Brzechwy, do której przyjęto ludzi w różnym wieku.
Do Meksyku dotarłam mając lat 30.
Na miejscu okazało się, że wypowiedziane po hiszpańsku zdanie „dzień dobry, jestem z Polski„ naprawdę wywołuje uśmiech na twarzy rozmówcy. Meksykanie bardzo cenią to że obcokrajowcy starają się mówić w ich języku i w takiej sytuacji robią wszystko aby pomóc. Często słyszeliśmy:
Oooooo z Polski! jak Karol Wojtyła! albo
Jesteście z Polski? Miałem kiedyś przyjaciela Polaka! Nazywał się …… Karol Wojtyła! Może znacie?
Czasami: Polska? Aaaaa PUDZIANOWSKI!
Jeżeli mielibyśmy na podstawie naszych doświadczeń, zrobić ranking najbardziej popularnych Polaków w Meksyku to z całą pewnością na pierwszym miejscu uplasowałby się Karol Wojtyła, dalej polski strongmen Mariusz Pudzianowski potem długo, długo nic i wreszcie Lech Wałęsa.
Meksykanie okazali się być dokładnie tacy jak ich opisywała babcia Alina: uprzejmi, dumni, serdeczni ale nigdy nie narzucający się . Akceptujący każde, nawet najdziwniejsze zachowanie obcokrajowców. W jednej z miejscowości chodziłam w sandałach, podczas gdy miejscowi poubierali się w puchowe kurtki (temperatura w grudniu spadła nagle do jakiś zatrważających dla tubylców plus 15 stopni). Nikt nie dał mi odczuć, że wyglądam dziwnie. Pewien taksówkarz, który mimo kurtki i szalika trząsł się z zimna wskazując na moje buty pokręcił tylko głową z uznaniem : jakie wygoooodne!
Pewnego dnia poznałam dawnych mieszkańców Santa Rosa. Przed spotkaniem bałam się, że ich opowieści zniszczą mój dziecięcy obraz hacjendy. W żadnym miejscu które zamieszkują ludzie nie może być idealnie- prawda? A jednak miałam do nich tyle pytań, których nie zdążyłam zadać mojej babci. Chciałam wiedzieć jak się żyło w Santa Rosa. Ku mojemu zdumieniu wszyscy moi rozmówcy opisywali swój pobyt w hacjendzie słowami od „tam nam było bardzo dobrze” ( zdanie najmniej entuzjastyczne) po „to był dla nas raj”.
Osoby które spotkałam trafiły do obozu jako dzieci albo dopiero wchodziły w świat dorosłych. Wszyscy mamy tendencje do idealizowania czasów młodości a pamięć jak wiadomo bywa wybiórcza.
Jednak Santa Rosa bez wątpienia może być symbolem tolerancji, bezinteresownej pomocy i nadziei.
Nie da się zrozumieć fenomenu tego osiedla bez znajomości przeszłości uchodźców. Przebywający w hacjendzie Polacy byli osobami ciężko doświadczonymi przez los, którzy na zesłaniu utracili bliskich, majątki, zdrowie i najczęściej zaufanie do ludzi, zwłaszcza do obcych. Trzy lata życia spędzone w Meksyku wystarczyły aby odzyskali wiarę w drugiego człowieka i we własne możliwości. Nie byłoby to możliwe bez pomocy mieszkańców Leon i okolic oraz polskich i amerykańskich organizacji humanitarnych.
A ponieważ opowiedziano mi o Santa Rosa widzianej oczyma dzieci, to poniżej historia tego miejsca w formie alfabetu…
Rozdział I
Życie w Santa Rosa czyli Mała Polska od A do Z
Powstanie obozu Santa Rosa było efektem wizyty generała Sikorskiego w Meksyku, w grudniu 1942 r.
30 grudnia 1942 r. nastąpiła wymiana not dyplomatycznych w sprawie udzielenia pomocy Polskim uchodźcom, pomiędzy polskim premierem a szefem meksykańskiego MSZ Licenciado Ezequielo Padilla .Meksyk zadeklarował, że (przyjmując uchodźców) kieruje się swoją tradycyjną gościnnością wobec osób prześladowanych przez tyrańskie reżimy, serdecznymi stosunkami pomiędzy krajami i ceni heroiczną postawę Polaków wobec inwazji Niemiec”.
Ustalono, że przewiezienie uchodźców odbędzie się bez jakichkolwiek ciężarów finansowych dla rządu Meksyku, a koszty ich pobytu pokryje rząd polski. Ustalono również, że przyszła repatriacja odbędzie się bez obciążeń finansowych rządu meksykańskiego.
Do Meksyku planowano wysłać około dwudziestu tysięcy polskich uchodźców z zastrzeżeniem , że ich ilość uzależniona będzie „możliwościami imigracyjnymi” Meksyku.
W kwietniu 1943 r. w Mexico City powstała komisja składająca się ze urzędników delegowanych przez poselstwa polskie, brytyjskie, USA i meksykański MSZ, której celem było znalezienie miejsca pod budowę osiedla.
14 kwietnia 1943 r. przedstawiciele komisji wizytowali Santa Rosę a w kilka tygodni później komisja podpisała umowę dzierżawy hacjendy.
Administracja osiedla należała do rządu polskiego. Rząd amerykański i organizacje wspierające wysłały swoich przedstawicieli w charakterze doradców.
Działalność osiedla finansowana była przez następujące instytucje:
– rząd polski dzięki kredytowi otrzymanemu od rządu amerykańskiego reprezentowanemu przez (Foreign Relief and Rehabilitation Operations FRRO Departamentu Stanu USA) pokrywał koszty dzierżawy hacjendy, koszty administracyjne, utrzymania i rozbudowy osiedla,
– Rada Polonii Amerykańskiej (RPA- ang. Polish War Relief) finansowała szkolnictwo, służbę zdrowia i zaopatrzenie w odzież,
– amerykańska organizacja pozarządowa National Catholic Welfare Conference (NCWC) pokrywała koszty działań kulturalnych, zajęć sportowych, oświaty przedszkolnej i pozaszkolnej.
Kontrolę nad wydatkowaniem środków pełnili stali przedstawiciele tych instytucji :
– FRRO – F. Mc Laughlin, po jego śmierci od maja 1945 r. Czesław Mikołajczyk (jednocześnie przedstawiciel RPA)
– RPA – Henryk Osiński, następnie Czesław Mikołajczyk, od stycznia 1946 r. – Adam Laudyn-Chrzanowski
– NCWC – początkowo Irena Dalgiewicz, następnie Renata Rączkowska i Helena Sadowska
– rząd meksykański – reprezentował Jose Louis Amescua, delegat Ministerstwa Spraw Zagranicznych.
Kolonia była doskonale zorganizowana i szybko się rozwijała. W dniu 15 listopada 1943 roku było w obozie 131 pojedynczych pokoi mieszkalnych i 23 sale ogólne. Po roku ilość pojedynczych pokoi wzrosła do 352 a sal ogólnych zmalała do 6. W dniu 1 lipca 1945 roku było 397 pojedynczych pokoi i ani jednej sali ogólnej. Ponadto wybudowano: szpital, pralnię, teatr, pięć sal warsztatowych, piekarnię, 16 pokoi dla administracji. Pod koniec 1945 roku ukończono budowę nowoczesnego sierocińca przystosowanego do potrzeb 300 dzieci. W budynku tym znajdowało się 15 sypialni, sala rekreacyjna, pokoje dla wychowawczyń.
28 listopada 1943 – 1 grudnia 1943 , Teheran. Konferencja „wielkiej trójki” : prezydenta USA Franklina Delano Roosevelta, premiera Wielkiej Brytanii Winstona Churchila i przywódcy ZSRR – Józefa Stalina. Podział krajów Europy na strefy wpływów, Polska znalazła się … pod wpływem Rosji. Ze względu na mające się odbyć jesienią 1944 roku wybory prezydenckie w USA, na prośbę Roosvelta liczącego na głosy Polonii amerykańskiej postanowienia w kwestii polskiej utajniono.
Uchodźcy, z których zdecydowana większość zamieszkiwała przed wojna Kresy jeszcze nie wiedzieli, że kiedy wojna się skończy nie będą mieli dokąd wracać.
A
Jak Administrator i Administracja
Na czele osiedla stał jego kierownik/presidente , wyznaczony przez polski rząd w Londynie administrator osiedla, którym został delegat Ministerstwa Pracy i Opieki Społecznej – Bohdan Szmejko. Objął on swoje obowiązki 16 listopada 1943 r. Do tego czasu nadzór nad obozem sprawowali profesor Eric Kelly a po nim Henryk Stebelski. Szmejko był człowiekiem szanowanym przez mieszkańców, został ojcem chrzestnym kilkorga urodzonych w Santa Rosa dzieci. Alina prawdopodobnie na jego cześć nadała swojemu najstarszemu synowi imię Bohdan. Oczywiście jak w każdej społeczności tak i w Santa Rosa nie wszyscy byli zadowoleni z władz, dochodziło też do sporów wewnątrz administracji osiedla oraz między administracją a przedstawicielami polonii amerykańskiej, którzy wystąpili nawet do premiera Stanisława Mikołajczyka aby usunął Szmejkę ze stanowiska.
Administracyjnie kolonia Santa Rosa była niezależna od władz meksykańskich. Na terenie osiedla obowiązywał polski język, polskie prawo, była polska policja .
Administracja osiedla podzielona była na wydziały (departamenty):
wydział oświaty – na czele z Feliksem Sobota,
zdrowia – podległy dr Samuelowi Chrabołowskiemu, spraw socjalnych-podległy Leonowi Porendowskiemu i finansów – podległy meksykaninowi Adolfo Arioja .
Z założenia Santa Rosa miała być obozem zamkniętym, wejście i wyjście odbywało się za pomocą przepustek. Politycy amerykańscy mieli nadzieję, że odgrodzenie obozu zahamuje przepływ informacji o losie uchodźców. Nie chcieli drażnić Stalina. Z tym problemem Polacy zetknęli się już w Persji. Lokalne gazety informowały o przebywających tam cywilach, uchodźcach wojennych URATOWANYCH przez Stalina. Polacy mogli się przekonać, jak prawdziwy jest stary dowcip:
–po czym poznać, że polityk kłamie?
–po tym, ze rusza ustami!
W ich przypadku dla umacniania sojuszu z władzą radziecką, na różnych etapach, dyplomatycznie ukrywali prawdę wszyscy.
Politycy nie wzięli jednak pod uwagę doświadczeń ludzi wywiezionych z sowieckiej Rosji oraz tego, że wśród miejscowej ludności będą się czuć tak bezpiecznie. W opowieściach moich rozmówców, kolonia była zamkniętym obozem tylko formalnie. Wiele spraw pomiędzy miejscowymi i mieszkańcami osiedla było załatwianych el confidencia i w przeciwieństwie do sytuacji w sowieckiej Rosji nikt nie obawiał się donosu do władz.
„Każde dziecko wiedziało , którędy można wyjść z obozu. Chłopcy chodzili do Leon żeby pograć w bilard! Po tym ile musieliśmy się nachodzić u Sowietów, te kilka kilometrów, nie było problemem. W Santa Rosa był stół, ale nas, smyków nie dopuszczali. To chodziliśmy do miasta, do jednego baru. Najpierw właściciel pozwolił nam zagrać za darmo, ale potem mówi, ciągle gracie, nikt inny nie może skorzystać ,musi być jakaś opłata. Chociaż pesos. Całe kieszonkowe zostawialiśmy w tym barze!
Żeby legalnie wyjechać/wyjechać z obozu należało zgłosić w administracji chęć uprawiania turystyki, odwiedzenia znajomych, konsultacji u lekarza.
Władze Meksykańskie miały szereg własnych problemów społecznych, wysoki poziom bezrobocia, biedy, analfabetyzmu i w żadnym wypadku nie mogły sobie pozwolić na wydatkowanie funduszy na ratowanie polskich uchodźców ale dały im dużo więcej niż zobowiązały się w porozumieniu z polskim rządem i więcej niż Polacy mogli się spodziewać.