1940/1941
Janina wraz z dziećmi, Aliną i Leszkiem zostają zesłani do sowchozu w okolicach Pawłodaru (Kazachstan) nad rzeką Irtysz. Srzedzińscy mają statut „administratiwno wysłannyje”, czyli wysłanych administracyjnie. Oznacza to, że w myśl radzieckiego ustawodastwa ich prawa obywatelskie nie zostały ograniczone ale nie mogą poruszać się poza granicami rejonu. Muszą też sami się o siebie zatroszczyć.
Najgorsze są pierwsze dni. Rodziny zostają wysadzone na środku stepu z poleceniem że mają sobie wybudować ziemiankę. Brzmi to jak ponury żart.
Janina podziwia szczególnie chłopki, które w tych trudnych warunkach od razu zabierają się do pracy, podczas gdy „generałowe” załamują ręce. Niektóre wariują.
Leszek ma 14 lat i zadaje się głównie z Kirgizami. Dzięki tym kontaktom bardzo szybko się aklimatyzuje. Bywa najmowany do spędu bydła. Zamiast chodzić do szkoły, otrzymuje szkołę życia. Uczy się wypasać bydło, porządnie rąbać drwa i pluć przez zęby.
Kirgizi stają się mu bardzo bliscy. Kontakty Leszka pomagają całej rodzinie. Janina w wielu sprawach radzi się syna, bo dla niej różnice kulturowe są zbyt duże.
Alina, która nie skończyła jeszcze 16 lat jest szwaczką, szyje kożuchy i mundury na front, jest stachanowką. Dzięki temu, że wyrabia kilkaset procent normy, ma dodatkową kromkę chleba i czerwoną flagę przy swoim stanowisku pracy. Resztki zupy ze stołówki pracowniczej po cichu wynosi matce.
Któregoś razu Alina z matką wybrały się do innego sowchozu, prawdopodobnie do pracy. Cały swój dobytek zabrały ze sobą. Część drogi ktoś je podwiózł, ale część musiały przebyć pieszo. Nagle zerwał się buran, śnieżna zamieć typowa dla tamtejszych terenów, a to oznaczało, że mogą zaatakować wilki. Latem spotkanie z wilkiem jest niegroźne, nie zaatakuje człowieka, raczej sam ucieknie. Ale zimą wilki łączą się w olbrzymie watahy po to by wspólnie zabijać a człowiek jest łatwą zdobyczą. Zanim rozpoczną polowanie ustawiają się tak, że widać tylko jednego, zwiadowcę. Zupełnie jakby oceniały siły przeciwnika. Później pojawia się ich więcej i więcej. Otaczają swoje ofiary.
W pewnej chwili kobiety widzą wilka. Boją się. Nie mają nic co mogłoby je ochronić. Janina nakazuje córce uciekać . Alina wpada w rozpacz. Janina spokojnie tłumaczy, że jako młodsza ma obowiązek przetrwać, a jako sprawniejsza powinna biec tak szybko, żeby wezwać pomoc. Alina biegnie ile sił. Po drodze porzuca wszystko: jedzenie, poduszki, koce. Janina biegnie za nią. Po drodze zbiera wszystko co porzuciła córka. Nauczona doświadczeniem wie, że nawet w najtragiczniejszych warunkach trzeba myśleć o przyszłości: jeśli przeżyją, te rzeczy im się przydadzą. Alina zdążyła. Z pobliskiej chaty wyszli ludzie zaalarmowani jej krzykiem i pomogli im dostać się do środka.
Rodzina Srzedzińskich, jak wszystkie wywiezione, głoduje. Jednak dopiero tam, na zesłaniu okazuje się jak bardzo różne bywają poziomy głodu. Pewien mężczyzna, który znalazł się jako dziecko na Syberii tak mi to tłumaczył:
„Na Syberii był prawdziwy głód! Kiedy nas wypuszczono, w czasie powrotu do Polski znaleźliśmy się na Ukrainie. Tam tez mówiono, że jest głód, jeszcze trwała wojna. Na polach pozostały zamarznięte ziemniaki. Poszliśmy z bratem i nazbieraliśmy tych ziemniaków, co było zakazane, groziły za to surowe kary i większość miejscowych, ze strachu, że ktoś ich złapie lub na nich doniesie tego nie robiła. Ich strach był większy niż głód. Kiedy ojciec zrobił nam placki z tych ziemniaków, miałem wrażenie, że trafiłem do raju. Jaki głód? Jaka nędza? Różnica między głodem na Ukrainie i na Syberii była taka, że na Syberii często nie było czego ukraść do jedzenia. Gdyby było nie mielibyśmy żadnych oporów.
Do dziś, po 70 latach, nic nie smakuje mi lepiej niż placki z przemarzniętych ziemniaków. Zimą trzymam je czasami specjalnie na balkonie, żeby od czasu do czasu przypomnieć sobie ten smak największego szczęścia”.
Srzedzińscy marzą o tym, aby najeść się do syta, fantazjują na temat dań przygotowywanych w Polsce ale nie są bliscy śmierci głodowej. Ich sytuacja jest o tyle łatwiejsza, że wszyscy pracują, nie mając dodatkowych osób do wyżywienia. Janina częściej wspominała trudność związaną z koniecznością chodzenia po kilkanaście wiorstw do kooperatywy, gdzie można było kupić chleb, aniżeli ciągłe poczucie głodu.
I chociaż główny problem stanowiło zdobywanie jedzenia, należy odnotować, że nie było możliwości zakupu tak podstawowych środków, jak mydło czy bielizna osobista.
Srzedzińskim bardzo przydają się rzeczy przywiezione z Polski. Miejscowy rynek jest już nasycony ubraniami zesłańców, ale kilimy stają się przedmiotem pożądania.
Janina, która nigdy wcześniej nie zajmowała się handlem wspina się na wyżyny tej sztuki rozkładając je w kazachskim domu tak, aby błyszczały kolorami. Leszek wcześniej dowiedział się do kogo warto pójść z takim skarbem. Kazachski dom pozbawiony jest szyb, w oknach tkwią jakieś szmaty ale dla Janiny gospodarz to bogacz, bo ma pokaźne zapasy żywności.
Urządza spektakl. Rozwija kilim, jakby to był magiczny dywan z perskiej bajki. Delikatnie nim porusza, żeby ukazać grę kolorów. Kręci głowa jakby z niedowierzaniem, że ktoś mógł wytworzyć coś taki pięknego. Pozwala gospodarzowi dotknąć tego cudu. Sama na przemian głaszcze dywan i nim potrząsa cmokając z podziwu, że coś tak delikatnego może być jednocześnie tak mocne. Potem zażarcie się targuje. Dwukrotnie robi interes życia. Przez kilka tygodni mają co jeść. Po kilkudziesięciu latach Janina była w stanie dokładnie odtworzyć każdy element tej transakcji. To jak cmokała. To jak w oczach gospodarza zauważyła błysk świadczący o zainteresowaniu. I to, jak była szczęśliwa, że interes się udał.
Firanki są darte na małe kawałki, Alina szyje z nich koronkowe chusteczki i wymienia na jedzenie.
Chusteczki są uważane wśród miejscowych za szczyt elegancji i … dekadencji. Ich posiadanie i używanie jest niezgodne z duchem komunizmu (wszak prawdziwy bolszewik powinien smarkać na ziemię) dlatego ta wymiana towaru na towar odbywa się z zachowaniem najwyższego poziomu dyskrecji.
Srzedzińscy mają działkę, pas ziemi, położony dość daleko w stepie, który mogą uprawiać na własne potrzeby. W praktyce, kiedy tylko pojawiają się pierwsze plony są rozkradane. Inna sprawa, że Janina w Polsce uprawiała głównie kwiaty w ogrodzie, więc być może nie miała dostatecznego pojęcia o rolnictwie.
Głównym zaopatrzeniowcem rodziny pozostaje 14-letni Leszek. Janina wie, że jej dziecko nie zdobywa pożywienia w legalny sposób. Boi się tylko o jedno: żeby nikt go nie złapał, żeby mu się nic nie stało. W warunkach w których przyszło im żyć słowo „uczciwość” nabiera zupełnie nowego wymiaru. Leszek kradnie : zboże, buraki, czasami dzięki pomocy Kirgizów „załatwia” kawałek mięsa. Jednocześnie rośnie w nim nienawiść do systemu, do władzy sowieckiej, która daje wybór: kradnij albo giń z głodu, kłam, oszukuj bo za mówienie prawdy dostaje się najwyższe wyroki. Nie wolno udowadniać swoich racji, nie wolno myśleć samodzielnie bo tego władza nie wybacza nigdy. Największymi wrogami partii są przecież ludzie myślący inaczej aniżeli to wynika z odgórnych wytycznych.
Ta nienawiść do komunizmu pozostanie w Leszku już na zawsze. To chory system, który nawet najlepszych ludzi doprowadza do deprawacji. Każdy dzień był walką aby się nie stoczyć. Leszek separował się od Polaków. Liczyła się tylko rodzina i kirgiscy przyjaciele. Miał 14 lat. Z dnia na dzień został pozbawiony ojca i starszego brata, może dlatego to miejscowi mężczyźni stali się dla niego wzorem męskości tym bardziej, że tak jak on nienawidzili sowietów.
Wiele opowieści Srzedzińskich o pobycie w Kazachstanie wiąże się z motywem podróży: akurat gdzieś przyjechali, albo dokądś się wybierali, żadnego miejsca zamieszkania nie nazywali domem, nie zachował się żaden z adresów. Być może wynikało to z ich przeświadczenia, że pobyt w Kazachstanie jest tymczasowy. Nigdy, nawet przez chwilę nie zwątpili, że stamtąd wrócą.
Dopiero niedawno, na stronach Instytutu i Muzeum gen. Sikorskiego dzięki umieszczonej tam liście dowiedziałam się, że Janina Średzińska ( tak zostało zapisane pod numerem 12083 nazwisko prababki) według stanu na dzień 1 stycznia 1943 r. mieszkała w Pawłodarze na ulicy Abaja 21 i deklarowała, że dwóch jej synów służy w polskim wojsku (przypuszczam jednak, ze mówiła o dwojgu dzieciach – Alinie i Leszku).
Czy były jakichkolwiek pozytywne aspekty zesłania?
Janina zauważała jeden – Leszek, który od dziecka był okropnym niejadkiem w którego trzeba było dosłownie wmuszać jedzenie nie tylko przestał grymasić ale i nabrał apetytu. Wszystko mu smakowało i ciągle był głodny. Zmężniał. Wydoroślał.
Alina po latach wspominała o równości jaka zapanowała pomiędzy zesłańcami. Nie dzieliła ich ani pochodzenie, narodowość, religia, ani dawny status społeczny. Głód i strach wszystkich dotykał tak samo.
Nawet miejscowi nie wiedzieli czy następnego dnia za jakieś wydumane przestępstwo nie znajdą się w gorszych warunkach niż zesłańcy – zgodnie z powiedzeniem, że obywatele sowieckiej Rosji dzielą się na trzy kategorie – na tych co: siedzieli, siedzą lub niedługo będą siedzieć. Za każde słowo, dowcip, krytykę czy pochwałę przedwojennej Polski można było pójść do obozu pracy. Skazany mógł zostać również ten, kto słuchał, a nie doniósł.
Sytuacja Polaków zależała w dużej mierze od miejsca, gdzie zostali zesłani i od nadanego im statusu. Byli zatrudniani jako robotnicy w kołchozach, przy budowie linii kolejowej, albo przy innych „kolektywnych” pracach. Jeżeli otrzymali status „osadników specjalnych”, podlegali ciągłej kontroli NKWD, jeżeli byli „wolnymi” przesiedleńcami, cieszyli się większą swobodą.
Pewnego dnia Srzedzińscy zostali zaproszeni na wesele u jednej z kazachskich rodzin. Ku zdumieniu Janiny panna młoda była ubrana w firankę, która została im skradziona kilka dni wcześniej. Strata firanki była bardzo dotkliwa. To była rzecz którą można było wymienić na sporą ilość jedzenia. Jednak Janina nie zdecydowała się donieść na młodych i ich rodzinę chociaż musieli znać złodzieja. Potraktowała firankę jako prezent ślubny, bardzo wartościowy prezent. Nie mogła jednak wyjść ze zdziwienia jak można komuś coś ukraść, a potem zaprosić do siebie i się pochwalić: zobacz, jak nam się przydało!
Stosunki z miejscowymi na ogół wszystkim Polakom układały się dobrze, chociaż władza radziecka rozsiewała wrogą propagandę. Byli przedstawiani jako krwiopijcy i wyzyskiwacze.
W kirgiskiej i kazachskiej tradycji każdy jest obowiązany do przyjmowania i pomocy obcym, bo przez wieki było to podstawa do przeżycia na tamtym terenie.
Kiedy Kazachowie widzieli jak Janina robiła w rzece pranie pytali ile miała fabryk. Uważali, że takie ilości pościeli, firanek czy bielizny mogą mieć tylko fabrykanci. Nie było sensu tłumaczyć że w Polsce nie były to towary luksusowe, a rodzina należała do pracującej inteligencji.
Napaść Niemiec na Sowiecką Rosję wzbudziła wśród zesłańców radość. Wojna dawała nadzieję na odmianę losu i satysfakcję, że „sowieci” nie nacieszyli się długo polską ziemią i dostają łupnia od swoich sprzymierzeńców. Nastroje zatem polepszyły się, ale w sowchozach ograniczono rację żywnościowe i było coraz ciężej. Wszyscy oczekiwali zmian.