Pierwsza grupa uchodźców, 17 maja 1943 r. opuściła Indie aby po ponad miesięcznej podróży 1 lipca dotrzeć do Leon…
Z dziennika Henryka Stebelskiego…
Maj, 1943 poniedziałek, 17 .
O dziesiątej rano podnosimy kotwice. Statek powoli rusza. Widać, że port Bombay zaminowany. Wychodzimy z portu bardzo krętą drogą. Bombay raz się zbliża, raz oddala.
Mijamy szereg większych i mniejszych wysp. Wreszcie koło południa statek zaczyna pracować na pełnych obrotach. Około czwartej, ginie ląd. Do widzenia Indie. Czy jeszcze kiedykolwiek w życiu będę w Indiach? Spędziłem ciekawe 10 miesięcy.
Maj, 1943 wtorek, 18.
Pełne morze. O dziewiątej msza święta na pokładzie B. O drugiej pierwsza próba opuszczania statku: „Abandon ship”. Idzie to jeszcze bardzo nieskładnie. Bardzo gorąco jest i duszno. Wieczorem z trudem można zagnać ludzi do wnętrza statku. Będą z tym kłopoty.
O siódmej w sali jadalnej pierwsze nabożeństwo majowe. Ogromnie gorąco. Po dziewiątej w Troop Office pierwsze moje zebranie z oficerami statku.
Maj, 1943 środa 19
Morze coraz bardziej wzburzone. Ludzie zaczynają chorować na morską chorobę. Kapitan statku zaprosił mnie na pierwszą rozmowę do swego mieszkania. Siedmioro dzieci było u niego na lodach. Jutro zaprosił ich trzydzieścioro .
Najtrudniej zorganizować pracę w kuchni. Czynię to przy pomocy por. Słoniewskiego-ten będzie zdaje mi się najbardziej pomocny.
Maj, 1943, czwartek 20.
Nasz „Hermitage (15)” dawniej „Conte Briano” zarekwirowany przez Amerykanów jeszcze przed ich przystąpieniem do wojny w kanale panamskim należy do najszybszych statków amerykańskich 19 wents do 24.000 ton. Nastrój zupełnie inny niż na angielskim „Troopship”. Większa dyscyplina, większa demokracja. Życie zaczyna się o siódmej rano, kończy o siódmej wieczorem. Światło gaśnie w kabinach nawet z wyjątkiem mojej, która jest kabiną oficerską. Pochmurno, duszno, czasem deszcz. Jesteśmy koło równika. Hermitage nasz samotny pruje fale Oceanu Indyjskiego.
Maj, 1943, piątek 21.
Dziś pod wieczór mijamy równik – oznajmił mi kapitan statku .
Powoli życie zaczyna się układać. Ludzie do nowego życia przywykają. Będą tak żyli sześć tygodni, najmniej.
Płyniemy do Australii. St. Francisco będzie nasz port amerykański. W Australii będziemy w Meulborne.
Towarzysze podróży pierwszej klasy: misjonarze amerykańscy, trochę kobiet i dzieci, kilkudziesięciu oficerów. W klasie żołnierskiej prócz mych 706 Polaków, wojsko australijskie i nowozelandzkie. Po kampanii afrykańskiej wracają do domu. Dużo chorych i paru rannych.
Ponieważ nie mam zdjęcia drugiej grupy, umieściłam kopie listy nazwisk ( listę odnalazł pan Marcin Hippe), polecam zwłaszcza tym, którzy poszukują rodziny bo zawiera wiele cennych informacji: