Wywózki

Każda z opowieści zaczyna się podobnie: łomotanie do drzwi i olbrzymi strach. Niezależnie od tego czy wcześniej wiedzieli, że NKWD po nich przyjdzie, niezależnie od tego ile mieli lat w chwili wywózki, do dzisiaj, kiedy przypominają sobie ten moment ich twarze zastygają  w przerażeniu jakby spodziewali się, że ta tragedia może się powtórzyć.

Potem było ładowanie do bydlęcych wagonów  i chwila kiedy pociąg ruszał : płacz setek ludzi i głośna modlitwa.

Fragment pamiętnika Oli E z Brześcia, 15- latki ( zamieszczony w książce A. Jacewicza „Santa Rosa”, wydanej w drukarni katolickiego ośrodka wydawniczego „Veritas” w Londynie):

Zimy takiej jak w 1940 roku najstarsi ludzie nie pamiętali. Mówiono, że przyszła z bolszewikami. Rzeczywiście, mrozy i zawieje były takie jak w Rosji. Pewnej nocy obudził nas turkot wozów i niezwykły ruch na ulicy. Myśleliśmy, że to przejeżdża wojsko. Mniemania nasze były mylne, gdyż okazało się, jechali sami cywile. Zdziwiło nas, gdzie ludzie mogli tak gromadnie wyjeżdżać, lecz niebawem usłyszeliśmy płacz i to nas uświadomiło. Zobaczyliśmy też NKWD, którzy otaczali siedzących na tobołkach ludzi. Tak wyglądało pierwsze wywożenie. Ludzie nie wiedzieli, co bolszewicy chcą z nimi uczynić, więc niektórzy wychodzili tak jak stali, z gołymi rękami – jakby szli na śmierć.

Noc była pochmurna, mróz trzaskający przejmował do szpiku kości. Nic więc dziwnego, że ci wygnańcy tak masowo potem umierali. Niektórych chorych lub dzieci nie dowieziono nawet do stacji w Brześciu nad Bugiem. Bo też sowieci nikogo nie zostawiali w domach rodzin wyznaczonych do wywiezienia. Były wypadki, że zabierali umierających. Na stacji zamknięto wszystkich w wagonach towarowych , trzymając ich tak przez trzy dni. Mrozy były straszne , więc coraz to wynosili z wagonów skostniałe ciała. Nikomu nie wolno było zbliżać się do wagonów, gdyż żołnierze odpędzali nahajkami lub po prostu najeżdżali konno.

Osoby, które zostały wywiezione  pierwszym transportem miały bardzo nikłe szanse na przeżycie. Chociaż kiedy słyszy się historie, tych osób, które ocalały, trudno nie odnieść wrażenia , że często o ich życiu decydował przypadek ( a może cud?). Nie wiem czy można było „przygotować się „ do tego wyjazdu.  Jednak część osób, które zostały wywiezione w późniejszych transportach, mówi o „gromadzeniu zapasów”, pieczeniu chleba, wszywaniu kosztowności w odzież na kilka tygodni przed deportacją.

Słyszałam o kobiecie, której życie uratowało to, że zabrała igłę i nici . To pozwalało jej zdobywać jedzenie w zamian za szycie.  Kiedy pewnego dnia igła gdzieś się zawieruszyła stanęło przed nią widmo śmierci głodowej.

Te czasy wcale nie są tak odległe, bo przecież niektórych bohaterów poznałam osobiście. Wywożono głównie inteligencję, rodziny wojskowych i urzędników. Ci ludzie mieli często domy, samochody i konta w banku. Wysoką pozycję społeczną. Czy komuś mogło przyjść do głowy , że ich życie będzie zależało od IGŁY?

Moja rodzina przeżyła dzięki firankom i kilimom, które kazał im zabrać NKWDzista. Czy komukolwiek z Was przyszło by do głowy, aby zabrać z domu, w takiej chwili FIRANKI?

Z pamiętnika Oli:

W dniu 19 czerwca 1941 roku dowiedzieliśmy się, że mają nas wywieźć. Mamusia wraz ze starszymi siostrami poczęła pakować rzeczy. Ja z młodszą siostrą wyszłyśmy na łąkę, by nasycić jeszcze oczy widokiem ojczystej ziemi. Zbierałyśmy polskie kwiatki z tą świadomością, że jesteśmy tu po raz ostatni. Łąki nasze wyglądały jak zielona makata usiana w różnobarwne kwiaty. Zboże, dojrzewające już , poruszał delikatnie lekki wietrzyk , a ostatnie promienie zachodzącego słońca widziały nas jeszcze wolnymi. .. Przed pójściem spać, poszłyśmy pożegnać nasz sad.  Gałęzie drzew uginały się pod ciężarem licznych owoców. Nigdy jeszcze drzewa owocowe nie obrodziły tak obficie jak w tym roku.  Księżyc wzbił się wysoko, a myśmy jeszcze nie myślały wracać do domu. Około godziny dziesiątej mamusia kazała nam położyć się spać. Zdjąwszy tylko obuwie położyłyśmy się do łóżka, ale sen nie chciał objąć naszych rozbieganych myśli. Leżąc z otwartymi oczami , myślałam o tym jak to jest możliwe rozstać się z tym, z czym przez 11 lat (od urodzenia) przebywałam i jechać w obce, strasznie, nieznane strony?

Wreszcie dał się słyszeć tupot zbliżających się ludzi i szczekanie psów. Straszliwa chwila nadchodziła.  Czyjeś pięści waliły w okno, myśląc , że śpimy. Tatuś wyszedł otworzyć drzwi i zobaczył trzech NKWD oraz jednego mężczyznę w ubraniu cywilnym.  (….) Ostatecznie dano nam pół godziny by zebrać najpotrzebniejsze rzeczy. Podczas pakowania stali oni nad nami , zabierając to, co im się podobało.

To walenie do drzwi, zwykle w nocy, powodowało, że ludzie najczęściej przestawali racjonalnie myśleć. Pani Anna Żarnecka, opowiadała mi, że z całej jej rodziny największą  przytomność umysłu zachował dziadek, który kazał im zabierać kożuchy i spakował większość ciepłych rzeczy. Nie chodziło tylko o ochronę przed mrozami Syberii. Ubrania okazały się walutą wymienną…

Czytałam jednak relację kobiety, której jeden z NKWDistów (po ciuchu), kazał zabierać ciepłe rzeczy, a ona cały czas powtarzała : „ale po co? Po co?” Zabierali ją latem. Wrzuciła letnie sukienki , jeszcze zastanawiając się czy pasek , który do nich zabiera będzie do nich pasował.

W innej  rodzinie ojciec pakował rzeczy, a matka wszystko wyrzucała, krzycząc, że nie będzie nic pakowała, bo to niemożliwe,  to na pewno jakaś pomyłka, przecież nikt nie może ( bo niby jakim prawem!!!) wyrzucać ludzi z ich własnego domu. W efekcie nie zabrali prawie nic  i tylko cudem przeżyli.

Jedne osoby słyszały, że wyjeżdżają „na wsiegda”, inne, że „niedługo wrócą”. Jednym mówiono, że wyjeżdżają na Syberię, innym, że do pobliskiego miasta.

Zwykle wywożono całe rodziny. Ale nie było reguły. Dziadkowi pani Anny Żarneckiej kazano zostać. Wkrótce po tym zmarł. Czasami było tak, że załadowano wszystkich razem do pociągu , a następnie na jakiejś stacji kazano wysiadać mężczyznom czy dorosłym kobietom, które musiały pozostawić  w wagonach swoje dzieci. Niektórzy, po przesłuchaniu wracali do pociągu, inni nie.

Wyobrażacie sobie sytuację kobiety, która zostaje zamknięta w więzieniu, wiedząc, że jej dzieci jadą w bydlęcym wagonie na Syberię? Dzieci mogły mieć  3, albo  5 a może 12 lat.

Niektóre matki były zamykane w więzieniach razem z dziećmi.

Ile osób zostało wywiezionych – dokładnie nie wiadomo, stanowi to przedmiot sporu historyków. Witold Pronobis w książce Polska i Świat w XX wieku ( Editions Spotkania, 1991) podaje następujące dane:

I deportacja (luty 1940 r.) – 220 tys.

II deportacja ( kwiecień 1940 r.) – 320 tys.

III deportacja (czerwiec/lipiec 1940 r. ) – 240 tys.

IV deportacja (czerwiec 1940 r.) – 300 tys.

W pierwszych dniach czerwca 1941 r, po ataku Niemiec hitlerowskich na ZSRR, NKWD wymordowało również  tysiące więźniów politycznych . Tylko we  lwowskich więzieniach w Brygidkach i na Zamarstynowie zgładzono 8 tys. osób ( więźniowie z większymi wyrokami, chorzy i niezdolni do długiego marszu). Wśród pomordowanych było wiele kobiet i małych dzieci. Ci, którzy nie dawali rady w długim „marszu ewakuacyjnym” byli zakłuwani bagnetami .

Z książki „Dzieci Gułagu” Cathy  A. Frierson i Siemion S. Wileński  wyczytałam, że „obecnie przyjmuje się, że ogólna liczba deportowanych wynosi od 320 000 do 550 000; Jak szacują badacze , 20 % wywiezionych dzieci zmarło z głodu, zimna oraz w wyniku chorób atakujących ich osłabione organizmy”.

Z tej książki pochodzi również relacja Władysławy Walczak:

21 maja 1940 roku zostałam aresztowana z rozkazu dowódcy NKWD w Kujsojewie- zabrali mnie razem z córką do więzienia w Ermaku, (…) i jeszcze tej nocy rozdzielili z dzieckiem. Słyszałam tylko jej płacz i wołanie „Mamo! Mamo!” Nie jestem w stanie tego opisać (…) , żeby to zrozumieć, trzeba to przeżyć. Trzeba słyszeć krzyk swojego dziecka kiedy się jest za kratami i nie wiadomo co się z nim dzieje, i jest się bezradnym , w więzieniu , i za co? Można stracić zmysły”.

W obliczu tej olbrzymiej tragedii, na uwagę zasługuje jedno: bardzo wielkie znaczenie miało zachowanie pojedynczych osób – NKW-dzistów. Ten, który aresztował moją rodzinę, był niesłychanie „ludzki” i pewnie odważny, bo mówiąc im, że wyjeżdżają na zawsze i karząc zabrać firanki i kilimy -uratował im życie.

To od nich zależało również, czy ludzie mieli na spakowanie 15 czy 35 minut. I czy przebiegało to we względnym spokoju, czy z mordowaniem tych, którzy zadawali pytania albo w jakikolwiek sposób wyrazili swój sprzeciw.

Przy tym wszystkim najbardziej groteskowe wydaje się, że wszyscy wywożeni ludzie musieli podpisać protokoły „zdania swoich domów” .

Podróż trwała kilka tygodni. Po drodze z reguły ludzie otrzymywali  gorącą wodę (kipiatka), zdarzało się, że dostawali  chleb i zupę . Żywili się swoimi zapasami ( niektórzy, ci najbardziej zapobiegliwi mieli wcześniej przygotowane grzanki z chleba lub większe ilości cukru). Wielu umarło z zimna i głodu. Wielu opowiadało, że kiedy zatrzymywali się dłużej na jakiejś stacji podchodzili do nich żebrzący sowieci. To najbardziej uświadamiało im, czego się mogą spodziewać.

Ich sytuacja była tragiczna. Ale nawet wtedy, niektórzy starali się żartować. Na przykład  jedna z osób opowiadała mi, jak to pewien mężczyzna stanął przed dziurą w wagonie, służącą do załatwiania się i na pytanie współpasażera : co robi? Odparł : podziwiam wspaniałą , radziecką myśl techniczną! Patrz pan, jak to zaprojektowane, z jaką precyzją – każde gówno się przeciśnie, a człowiekowi się nie uda! Powinni nazwać tą dziurę imieniem Stalina.

Były jeszcze inne „dowcipy” skrót NKWD tłumaczono : Nie wiesz, Kiedy, Wrócisz, Do domu… albo bardziej dosadnie „cztery litery” .

Dodaj swój komentarz

komentarz(y)