Dziennik mojej podróży

Dzisiejszy dzień spędziliśmy na poszukiwaniach grobu dziadka. Najpierw udaliśmy się do archiwum miasta Leon, gdzie sympatyczny dyrektor pokazał nam zdjęcia i materiały historyczne dotyczące pobytu Polaków w kolonii Santa Rosa. Na wielu z nich rozpoznały się towarzyszące nam panie a na jednym ze zdjęć, wydaje się, że rozpoznaliśmy babcię. Przy okazji okazalo sie, ze córka dyrektora wyszla za maz za syna Aleksandry i dyrektor z duma podkreslal, ze ma w swojej rodzinie Polaków.

Dowiedzieliśmy się , że powstanie polskiej kolonii było dla władz miasta motywacją do polepszenia warunków w okolicy hacjendy. Między innymi wyasfaltowano drogę łączącą hacjendę z miastem oraz wybudowano szkołę podstawową dla meksykańskich dzieci.

Niestety w archiwum nie znaleźliśmy żadnych dokumentów związanych z miejscem pochówku dziadka.

Następnie pojechaliśmy na cmentarz San Nicolas, gdzie w jego najstarszej sekcji szukaliśmy grobu Józefa Wiercińskiego. Okazalo się, że w latach 50-tych cmentarz częściowo zlikwidowano, a pożar zniszczył  archiwa. W zachowanych księgach nie było nazwiska dziadka. [czytaj dalej…]

Dziś najważniejszy dzień naszej podróży. Rano pojechaliśmy do miejsca o którym tak wiele słyszałam od taty i spotkanych w Meksyku Polaków. Spacerując po głównej alei hacjendy w towarzystwie Teresy, Walentyny, Frani i Aleksandry miałam wrażenie, że przenieśliśmy się w czasie .

Tata był bardzo zadumany, myślę, że wracał pamięcią do czasów swojego dzieciństwa.

 

Panie chciały pokazać nam miejsce, w którym pochowana jest 15- letnia Jasia, jedna z mieszkanek obozu, zabita przez zabłąkaną kulę w przeddzień meksykańskiego święta niepodległości. To byl tragiczny wypadek, ktos strzelal do ptakow unoszacych sie nad drzewem pod ktorym siedziala dziewczynka.

Po drodze tata, jak przystało na trenera piłki nożnej dołączył do grupy grających chłopców  i nie oparł się pokusie wskazania  najlepszych zawodników  na boisku.

Pod starym drzewem czekał na nas siedzący w wózku inwalidzkim don Juanito , który jako dziecko pomagał swojemu ojcu w pracach na terenie polskiej kolonii .

Wzruszyłam się do łez, kiedy słabym głosem wypowiadał zapamiętane sprzed lat zdania po polsku: „dzien dobry pani”, „jak sie nazywasz”, „jestem maly”. Juanito jest bardzo schorowany, jego rodzina  od kilku tygodni namawiala go do jedzenia slowami : musisz jesc, musisz byc silny, bo przyjada Polacy.

Potem wróciliśmy do hacjendy na spotkanie z wychowankami domu dziecka „Ciudad del nino Don Bosco”, który  mieści się tam od początku lat 60 – tych. Chłopcy z ciekawością słuchali opowieści polskich gości, dla których tak jak teraz dla nich Santa Rosa była  rodzinnym domem. Maja wspaniała dyrektorke, która nosi nazwisko : MACIAS. [czytaj dalej…]

widok osiedla

Santa Rosa  w całej okazałości.

Zdjęcie otrzymałam od pani Barbary Zielińskiej, której krewni ( rodzina Stefańskich) również przebywali w obozie dla uchodźców.