Dziennik mojej podróży

Szanowni Państwo,  podjęłam się trudnego zadania.  Próbuję wydać książkę o Santa Rosa! Jeżeli  jesteście zainteresowani to o czym jest książka, do kogo jest skierowana, kto jest jej bohaterem i komu serdecznie dziękuję to zapraszam do kliknięcia w poniższego linka. I oczywiście bardzo proszę o jego udostępnianie  ( i trzymanie za mnie kciukow!http://www.polakpotrafi.pl/projekt/santa-rosa

Jeśli ktoś z Państwa  szuka informacji o swoich krewnych, to poniżej podaję link do  strony na którą warto zajrzeć. Warto też prześledzić zamieszczoną tam listę dokładnie, bo moja prababka została na niej zapisana jako Średzińska zamiast Srzedzińska. Dowiedziałam się jednak, jaki był jej ostatni adres zamieszkania w Pawłodarze.  Lista pochodzi ze strony Instytutu Polskiego i Muzeum gen. Sikorskiego. Jest to spis rodzin wojskowych wywiezionych do ZSRR ( wojskowych w sensie, że ktoś z rodziny – ojciec, syn, brat – był wojskowym podczas II wojny światowej. Spis  był dokonywany na dzień 1 stycznia 1943 r. Na liście są także te osoby, które trafiły do Santa Rosa.

http://pism.co.uk/Docs/SpisRodzin.pdf

Zapis z monitoringu:

 

http://trojmiasto.gazeta.pl/trojmiasto/1,35636,14466766,Mamy_nowy__lepszy_zapis_z_monitoringu_z_plazy__Bijatyke.html?v=1&obxx=14466766#opinions

 

Joanna MatiasPozwólcie, że się przedstawię. Mam na imię Joanna.

O Santa Rosa słyszałam od dziecka. Tam się urodził mój tata. Takie wyrazy jak: Guadalajara, Guanajuato, Leon były dla mnie czystą poezją.

Opowieści: o skórzanych kufrach, o „burro” czyli o osiołku, który ugryzł mojego tatę, o broni trzymanej przez dziadka pod poduszką. To były dla mnie najpiękniejsze bajki z krainy „za siedmioma morzami”, gdzie żyją sami dobrzy ludzie, którzy uwielbiają dzieci, muzykę i gdzie jada się głównie fasole i pikantne potrawy. Wiedziałam, że moja rodzina dotarła do Meksyku „bo była wojna” i że wrócili do Polski , bo zmarł mój biologiczny dziadek, a babcia w wieku 24 lat została wdową z dwójką dzieci. czytaj dalej

Wyruszamy: za 7 godzin jedziemy do Berlina, potem krótki przystanek w Amsterdamie i o 19 czasu miejscowego lądujemy w Meksyku. Zaczynam się pakować. Wiem, że może trochę późno, ale za to z jaką przyjemnością : zabieram same letnie ciuchy!!!! I album ze zdjęciami i taty stary meksykański paszport… Chyba żadna z moich dotychczasowych podróży nie była tak dla mnie ważna jak ta i tak bardzo.. nieprzewidywalna. Dzisiaj ( a właściwie to już wczoraj), kiedy wymieniałam pieniądze, pani z kantoru koniecznie chciała wiedzieć dokąd jadę. Kiedy wreszcie padło „Meksyk”, az się rozpromieniła. Jej kolezanki własnie wróciły. Zachwycone. Tylko, że CAŁY CZAS PADAŁO.

Trzymajcie kciuki. Żeby nie padało i …. i nie wiem co…

Trudno jest być narreatorem opowiadania, które toczy się w trzech różnych czasach, będąc jednocześnie jego bohaterką. Jak to wszystko połączyć? Jak opisać? Chcę poznać przeszłość (czyli to wszystko, co działo się w 1943 roku w Meksyku i później), bardzo przeżywam to, co dzieję się teraz, bo przecież poznaję zupełnie nowe osoby w nieznanym mi kraju, a nasze spotkanie związane jest z historią mojej rodziny i … nie wiem co przyniesie przyszłość, jak zakończy się ta historia.

Wczoraj z lotniska zostaliśmy odebrani przez Daniela Carlosa i jego babcię , panią Annę Żarnecką. Nie pisałam jeszcze kim oni są i skąd się znamy. A zatem: pani Anna, po przeżyciach na Syberii również trafiła do obozu Santa Rosa . Miała wówczas jakieś 10-11 lat. Przebywała tam z siostra i rodzicami. Daniela Carlosa, jej wnuka poznałam przez internet i jeżeli dobrze pójdzie to on pomoże mi w odnalezieniu grobu dziadka.

Mieszkamy w domu pani Anny i .. rozmawiamy, rozmawiamy, rozmawiamy… Jestem autentycznie zafascynowana Jej osobą. Jest malarką. Jej obrazy pełne są światła i koloru. Ma wypracowaną swoją niesamowitą technikę malarską. Przez wiele lat pracowała dla Meksykańskiego Czerwonego Krzyża. Jest przepiękną, bardzo wrażliwą kobietą, a z drugiej strony widać jak bardzo silną ma osobowość. Moja babcia, którą pani Anna bardzo mi przypomina, też była taka: zawsze elegancka, zadbana, pełna ciepła, ale także doskonale wiedząca czego chce i o bardzo żywym umyśle. [czytaj dalej…]

Spotkanie z Glorią Carreno i Celią Zack de Zukerman, autorkami książki o Santa Rosa było bardzo emocjonujące. Zaraz postaram się wyjaśnić dlaczego.

Najpierw jednak kilka faktów historycznych:

W dniach 28 -31 grudnia 1942 roku premier Sikorski, przyleciał ze Stanów Zjednoczonych do Meksyku, gdzie został  przywitany  na lotnisku z honorami należnymi głowie państwa sojuszniczego. W wyniku tego spotkania prezydent  Avila Camacho ogłosił decyzję o przyjęciu 5 tysięcy „polskich uchodźców z Azji”.  Meksyk stał  się w ten sposób  jedynym krajem na świecie spoza Wspólnoty Brytyjskiej,  i jedynym spośród krajów obu Ameryk, który zaofiarował rządowi  polskiemu pomoc  w rozwiązaniu katastrofy  humanitarnej, jaką w 1942 roku  była sytuacja tysięcy polskich cywilów umieszczonych w tymczasowych obozach dla uchodźców w Iranie

5 kwietnia 1943 roku nowy ambasador Polski  w Meksyku Władysław Neuman, wspólnie z ambasadorami USA, Wielkiej Brytanii I wiceministrem spraw zagranicznych Meksyku utworzyli komitet  roboczy, który miał zdecydować o lokalizacji pierwszego obozu dla polskich uchodźców.   Wybór padł na opuszczoną hacjendę Santa Rosa , 10 km od miasta Leon, stolicy stanu Guanajuato, kolebki meksykańskiej rewolucji. Podejmując  decyzję o wyborze miejsca kierowano się przede wszystkim warunkami klimatycznymi osiedla -pogoda przypomina tam lato w Tatrach,  oraz względną  izolacją od dużych skupisk tubylczej ludności. Umowę z właścicielami hacjendy podpisał 20 kwietnia ambasador Neuman, koszty utrzymania kolonii pokrywał rząd amerykański. [czytaj dalej…]

Uchodźcami, którzy z terenów Persji zostali przewiezieni do Indii opiekował się , z ramienia polskiego rządu w Londynie  konsul Henryk Stebelski. Jego syn, Wojtek z którym spotkaliśmy się w polskiej ambasadzie ( tu: szczególne podziękowania dla pani ambasador Anny Niewiadomskiej- za gościnność) przekazał nam dziennik ojca.  Opisuje on trwającą  od połowy maja do początków lipca 1943 r . podróż uchodźców z Indii, przez Nową Zelandię do Meksyku.  Na pokładzie „Hermitage” oprócz 706 Polaków znajdowali się  miedzy innymi żołnierze australijscy i nowozelandzcy, którzy po kampanii afrykańskiej wracali do domu.

Atmosfera na statku była bardzo dobra.  Ze względów bezpieczeństwa wprowadzono jednak żelazną dyscyplinę. Za palenie papierosów szło się do paki. Załoga statku, wśród której było wielu amerykanów polskiego pochodzenia bardzo serdecznie odnosiła się do uchodźców, a już szczególnym uczuciem darzyła dzieci.

Konsul Stebelskiski podkreślał, że „te dzieci i kobiety to rodziny towarzyszy broni amerykańskich żołnierzy”. [czytaj dalej…]

Drogę z miasta Meksyk do Leon, w pobliżu którego znajduje się Santa Rosa pokonaliśmy w około czterech godzin. Uchodźcy podróżowali pociągiem  (na trasie : Los Angeles , El Passo, Ciudad Juarez- Leon)  i zajęło im to około 4 dni.

Pani Teresa opowiadała, ze pociągi amerykańskie były bardziej luksusowe, ale pasażerów pilnowali  amerykańscy żandarmi. Zabroniono im otwierać okna i przemieszczać się między przedziałami.  Dopiero w El Passo, kiedy przesiedli się do mniej wygodnych  wagonów meksykańskich mogli znowu poczuć się wolnymi. [czytaj dalej…]

Pierwszego lipca 1943 roku  pociąg osobowy wiozący  grupę  704 polskich uchodźców zatrzymał sie na stacji kolejowej Leon .  Na peronie, odświętnie udekorowanym kwiatami i flagami Polski i Meksyku,  przybyszów oczekiwała oficjalna delegacja władz miasta na czele z burmistrzem. Orkiestra odegrała hymny narodowe obu krajów.  Osłupiali Polacy płakali ze wzruszenia,  słysząc znajome dźwięki Mazurka Dąbrowskiego w egzotycznym wykonaniu miejscowych muzyków. Zgromadzone na peronie kobiety,  podbiegły do przybyszów i  czule ich obejmowały, wykrzykując coś z entuzjazmem w niezrozumiałym  dla nich języku.

W taki niesamowity sposób mieszkańcy Leon przywitali polskich tułaczy z Rosji. Dziś rano, na stacji kolejowej, która od tamtego czasu prawie wcale się nie zmieniła, spotkaliśmy się z panią Aleksandrą Grzybowicz, Walentyną Gyciuk i Franciszką Pater, które wyszły za mąż za Meksykanów i osiadły na stałe w Leon. Na stację Polki przyjechały w towarzystwie swoich dzieci, wnuków i prawnuków, które są trzecim i czwartym pokoleniem Polaków z Santa Rosa. [czytaj dalej…]