Bohaterowie z Santa Rosa

 

Mikołaj Homoniec Mikołaj Homoniec

Czy ktoś z Państwa wie coś  na temat losów

Nadziei  Homoniec?

Data i miejsce urodzenia: 1930-09-19, RP2, Marjanówka

Imię ojca: Jewdokim
Imię matki: Hawryna

Nadzieja  przebywała w kolonii Santa Rosa, prawdopodobnie chodziła do szkoły albo na kursy.

Będę wdzięczna za informacje. Poszukuje ją rodzina ze strony brata, Mikołaja .

 

Oto informacja od pani Elżbiety Homoniec, bratanicy Nadziei.

Witam, jestem córką Mikołaja Homoniec, który poszukiwał swojej siostry Nadziei Homoniec. Piszę poszukiwał bo już niestety nie żyje.To właśnie jego zdjęcie widnieje w ogłoszeniu o poszukiwaniach jego siostry. Mógł mieć wtedy około 26 lat. Ja, jego córka Elżbieta Homoniec podjęłam się dalszych poszukiwań rodziny ze strony taty. Znalazłam w RPA swojego kuzyna, to Janek Wilimiec- jego dziadek Konrad Wilimiec i moja babcia Hawryna (Helena) Wilimiec (Homoniec) to rodzony brat i siostra.
Dzięki pomocy pani Joanny Matias wiem,że moja ciocia Nadzieja Homoniec spędziła dzieciństwo w Meksyku w miejscowości Leon, sierociniec dla polskich i żydowskich dzieci Santa Rosa. Przebywała tam do 16 -go roku życia.
Ostatnio znalazłam w internecie na Ancestry. com – przejścia graniczne, poświadczenie ( karta pokładowa ) ,że moja ciocia Nadzieja Homoniec została przewieziona z Santa Rosa do Laredo w USA stan Teksas.Miała wtedy 16 lat. Moje poszukiwania trwają nadal. Jeżeli ktoś wie cokolwiek na ten temat to bardzo proszę o kontakt. Proszę o pomoc. Elżbieta Homoniec

w Santa Rosa z rodziną  

 

 

 

 

 

Opowieść Władysława Rattingera, który był odpowiedzialny za przewóz drugiej grupy Polaków do Santa Rosa. Uwaga! Poniżej w wersji polskojęzycznej

 

„Imaginen la tundra al norte del Círculo Ártico: Temperaturas bajo cero. En verano, sol las 24 horas. En invierno, noches de 24 horas. Allí estaba Naryan Mar, el campo de concentración soviético donde me encontraba prisionero.

–¡Rattinger, Wladislaw!, gritó el guardia y me señaló a un grupo de oficiales de la NKVD.

Me informaron que podría quedar libre si me reincorporaba al ejército polaco. ¡Acepto! dije. Valía la pena arriesgarse a que fuera una trampa (en un campo de trabajo en Siberia, dudas de todo).

Me dieron unos trozos de pan, un poco de carne seca y algo de pescado, unos cuantos rublos. Tomé el pequeño bulto de trapos que contaba como mis posesiones y me uní a los otros 70 compatriotas también liberados.

No íbamos muy rápido, pues aún cuando habíamos sobrevivido, eramos tan sólo un guiñapo de apenas 30 kilos, pero paso a paso los temidos cercados del campo se fueron quedando atrás.

A pié y sin provisiones, caminar en la tundra no es pasear por el parque. Para la sed, agua encharcada. Para el hambre, hervir lo que pasaba por zapatos.

Seré breve: dos semanas a Ust-Tilma. 400 km a Pechora. Tren de carga a Uchta. Barcaza a Kotlas. Tren de carga a Kirov, luego a Gorky. Barco por el Volga a Kuybishev.

Me reincorporé al ejército polaco y hasta entonces me enteré de la verdadera razón de la liberación.

Como era oficial, me asignaron buscar polacos en los campos y recorrí repúblicas soviéticas con nombres impronunciables. Kazahstán, Uzbekistán, Turkmenistán y de allí, por el mar Caspio, en atiborrados buques que parecián sacados del museo, llegamos a Iran y de Teherán a Bagdad en camión.

En Bagdad me transfirieron al ejército inglés, me ascendieron a “Commander in Chief” de un transporte y me pidieron que me reportara al cuartel de Bombay (hoy Mumbay) para mi siguiente  asignación: llevar el transporte a Kenya.

– Rattinger, debe usted llevar este grupo de refugiados polacos a un campo en México.

– !México! no puede ser, dijeron que Kenya. México está en América, al otro lado del mundo…

– Comandante, ¿está usted todavía al servicio del ejército de su majestad?

– Yes, Sir. Contesté.

– Entonces, su barco sale a las 8:00 hrs. del martes

– Yes, Sir.

Zarpamos el 16 de septiembre de 1943 en el barco Hermitage, un navío muy rápido que nos permitía viajar sin escolta. Al dejar el Océano Índico navegamos por aguas con peligro de encontrar submarinos japoneses, pero Gracias a Dios llegamos sanos y salvos hasta Sidney. Después de una escala de un par de días zarpamos de nuevo, esta vez con destino a Los Ángeles, California, ahora sin tocar tierra. Llegamos el 20 de Octubre.

Una vez en territorio americano, nos dijeron que estábamos en casa, aunque era más como otro campo de concentración, el Santa Anita Camp… las damas de la Cruz Roja trataron de entrevistar a cada uno de nosotros, pero las experiencias eran tan dolorosas que se suspendían por llanto.

Hacia finales de octubre abordamos el tren con destino a México. ¡Por primera vez en años era un tren de pasajeros! Después del desierto, apareció El Paso, Texas. Cruzamos a Ciudad Juárez y ahora abordamos un tren mexicano. Nota interesante: los trabajadores de ferrocarriles estaban en huelga, pero la interrumpieron para atender a los niños polacos.

El paisaje, novedoso, montañas escarpadas, sin muestra de guerra, y de repente nos detenemos en una pequeña estación. El identificador dice: León.

Nos recibió una orquesta, más bien una banda, un mariachi y… ¡cuetes! Tremendo susto y angustia de los niños al pensar que reiniciaban los combates. Pronto recuperamos la compostura. La comunidad judía estaba presente y lista para ayudar a los polacos judíos que llegaban.

En camiones de pasajeros nos llevaron a la hermosa Granja Santa Rosa.

Se convirtió en nuestra casa. Trabajamos en establecer las escuelas polacas, el hospital, los cultivos. Organizamos bailes, clubes de teatro, con nuestros carros alegóricos participamos en los desfiles conmemorativos. Con la calidez y el amor que nos ofrecieron nuestros anfitriones en León, sin dejar de ser polacos, nos fuimos acercando a ser mexicanos.

Un dia me pidieron que fuera a la embajada.

– Acaba de firmarse el armisticio. Se acabó la guerra. Está descargado del ejército. Libre.

Como saben, no era muy conveniente regresar a la Polonia de la Posguerra, así que volví a León, mi nueva casa. Recorrí la ciudad y caminando por la plaza, encontré a una hermosa chica, Ana María Aranda. Le pedí que fuera mi esposa, y aunque me costó un poco de trabajo convencerla, pero por fin aceptó y con los años formamos mi hermosa familia mexicana.”

————————————————————————————————————————————————

Władysław Rattinger:

„Wyobraźcie sobie tundrę za arktycznym kołem podbiegunowym. Temperatury zawsze poniżej zera. Latem słońce świeci 24 godziny na dobę. Zimą całą dobę ciemna noc. Tutaj, w Narjan-Mar, był sowiecki obóz pracy, w którym znalazłem się jako więzień.

– Rattinger!, Władysław! – krzyknął strażnik, i wskazał mnie grupie oficerów NKWD.

Powiedzieli mi, że mogą mnie zwolnić z obozu, ale tylko jeśli zgłoszę się do polskiego wojska.

– Zgadzam się – powiedziałem. Warto zaryzykować, może tym razem nie była to jakaś pułapka (w obozie pracy na Syberii niczemu nie można ufać).

Dali mi kilka kawałków chleba, trochę suszonego mięsa, jakąś rybę i kilka rubli. Te kilka szmat, które stanowiły cały mój dobytek, zwinąłem w tobołek, i dołączyłem do grupy 70 rodaków, zwolnionych razem ze mną.

Nie szliśmy zbyt szybko, nie mieliśmy sił. Byliśmy tylko obszarpańcami w łachmanach, każdy ważył zaledwie 30 kilogramów. Ale krok po kroku, zostawialiśmy w tyle budzące trwogę ogrodzenia obozu pracy.

Droga przez tundrę, pieszo i bez jedzenia, nie jest spacerkiem po parku. Aby ugasić pragnienie – piliśmy wodę z kałuży. Aby zaspokoić głód – gotowaliśmy to, co zostało z butów.

Powiem krótko – w dwa tygodnie do Ust-Tsilmy. Dalej 400 km do Peczory. Pociągiem towarowym do Uchty. Barką do Kotłasu, znów pociąg – do Kirowa. Dalej Gorki, i barką po Wołdze do Kujbyszewa.

Wcielono mnie do polskiego wojska, dopiero wtedy poczułem się naprawdę wolny.

Jako oficerowi przydzielono mi zadanie przemierzyć sowieckie republiki i odnaleźć Polaków w obozach pracy. Kazachstan, Uzbekistan i Turkmenistan. Stamtąd, morzem Kaspijskim, na przeładowanym statkiem, który wyglądał, jakby wzięto go ze złomowiska, dotarliśmy do Iraku. W końcu z Teheranu, ciężarówkami, do Bagdadu.

W Bagdadzie przeniesiono mnie do wojska brytyjskiego, awansowali na „dowódcę” jakiegoś konwoju, i kazali zgłosić się w dowództwie w Bombaju po kolejne rozkazy – doprowadzić transport do Kenii.

– Rattinger, macie doprowadzić tę grupę Polaków do obozu uchodźców w Meksyku!

– Meksyk? Nie może być! Mówili, że do Kenii. Meksyk jest w Ameryce, to przecież po drugiej stronie świata…

– Panie oficerze!, czy wy nadal służycie w wojskach Jej Królewskiej Mości?

– Yes, Sir! – odpowiedziałem.

– W taki razie, wasz statek odpływa o ósmej rano we wtorek.

– Yes, Sir!

Kotwicę podnieśliśmy 16 sierpnia 1943 r. Okręt USS Hermitage był szybki, mogliśmy płynąć bez eskorty. Zostawiliśmy w tyle wody Oceanu Indyjskiego. Płynęliśmy ryzykując spotkanie z japońskimi łodziami podwodnymi. Dzięki Bogu cali i zdrowi dotarliśmy do Sydney. Po kilkudniowej przerwie w rejsie znów podnieśliśmy kotwicę, tym razem w kierunku Los Angeles w Kalifornii. Dotarliśmy tam 20 października, już bez zawijania po drodze do innych portów.

Gdy stanęliśmy na ziemi amerykańskiej, powiedziano nam, że pozostaniemy w domach, choć bardziej to przypominało kolejny obóz pracy, obóz Sanata Anita…kobiety z Czerwonego Krzyża chciały każdego z nas przesłuchać, ale wspomnienia były tak bolesne, że płacz uniemożliwił przesłuchania.

Z końcem października wsiedliśmy do pociągu odjeżdżającego w kierunku Meksyku. Wreszcie pasażerski, po raz pierwszy od tylu lat! Minęliśmy bezludny obszar, pojawiło się teksańskie El Paso. Granicę przekroczyliśmy w mieście Juárez, tam przesiedliśmy sie do pociągu meksykańskiego. Ciekawostka – meksykańscy kolejarze strajkowali, ale przerwali protest, aby zająć się polskimi dziećmi.

Nowe pejzaże, strome wzgórza, brak śladów wojny, i nagle zatrzymujemy sie na małej stacyjce – napis mówi: León.

Przywitała nas orkiestra. Ale jaka?! To mariachi… i fajerwerki! Strach i przerażenie dzieci, które sądziły, że na nowo rozpoczęła się wojenna strzelanina. Szybko się jednak uspokoiliśmy. Obecna była też społeczność żydowska, gotowa do pomocy polskim Żydom, którzy przyjechali do León.

Autobusami przewieziono nas do cudownej hacjendy Santa Rosa.

Stała się naszym domem. Założyliśmy polską szkołę, szpital, rozpoczęliśmy uprawy. Organizowaliśmy tańce, przedstawienia teatralne, uczestniczyliśmy w okolicznościowych paradach. Otoczeni ciepłem i miłością naszych gospodarzy z León, nie przestając być Polakami, coraz bardziej byliśmy meksykańscy.

Pewnego dnia poproszono mnie o przybycie do ambasady.

– Właśnie podpisano kapitulację. Wojna sie skończyła. To jest wasze zwolnienie ze służby wojskowej. Jesteście wolni.

Jak wiecie, nie było wskazane wracać do Polski powojennej, wróciłem więc do miasta León, mojego nowego domu. Przemierzając miasto i spacerując po ulicach i placach, natknąłem się na cudowną dziewczynę – Annę Marię Aranda. Poprosiłem ją o rękę. I chociaż kosztowało to mnie sporo wysiłku, aby ja przekonać, w końcu przyjęła oświadczyny i stworzyliśmy moją cudowną meksykańską rodzinę….”

tłum.Marcin Hippe

 

Drugi transport uchodźców w liczbie 726 osób (w tym 408 dzieci) wypłynął z Bombaju we wrześniu 1943 r. pod kierownictwem inż. Władysława Rattingera. Dotarł do zachodnich wybrzeży USA 24.10.1943 r., by po krótkim pobycie w obozie „Santa Anita” koło Los Angeles udać się do León w Meksyku. Polacy dotarli tam 02.11.1943 r. i udali się niezwłocznie do Santa Rosa.

W starym albumie  z Santa Rosa mam wiele zdjęć ale niestety większość jest nieopisana.  Bardzo chciałabym poznać tożsamość i losy osób, które są na zdjęciach. Dwie osoby były bardzo bliskie moim dziadkom – Zofia Szpak i Stanisław Masiaszek. O Zofii babcia napisała „moja przyjaciółka”. Na zdjęciu portretowym jest dedykacja, niestety nie mogę jej odczytać w całości. Zaczyna się: Kochani Alu i Józku, żebyście zawsze pamiętali o mnie , wspomnijcie kiedyś naszą przyjaźń i to wszystko co było w Santa Rosa. Jak słodkiego małego Bosia  całowałam ( tu jest fragment nieczytelny) . I dalej: Nigdy o was nie zapomnę gdzie tylko los mnie zaprowadzi. Bardzo wam życzliwa Zocha. 6/XII .  Adres : Lwów, ul: Kresowa 3.

Zastanawia mnie, dlaczego Zocha  zapisała Alinie adres we Lwowie. Czyżby wróciła do Polski jeszcze przed moimi dziadkami? Musiała przecież wiedzieć, że nie ma dokąd wracać,  nie było już polskiego Lwowa. To zdjęcie jest wielkości kartki pocztowej. Niemal w każdej linijce powtarzają się słowa : pamietajcie, nie zapomnijcie, wspomnijcie, przypomnijcie sobie. Jak bardzo musiała się bać, ta dwudziestoletnia kobieta o swoją przyszłość i o to, że nikt nie będzie o niej pamiętał. Ile bliskich osób straciła podczas wojny? Co przeżyła?

Ciekawa jest również dedykacja na wspólnym zdjęciu Zofii i Stanisława: „Tak ja podtrzymuje moją Zochę, a ona podtrzymuje mnie moralnie”. Co wydarzyło się w życiu Stanisława przed przyjazdem do Santa Rosa?

Czy ktoś z Państwa rozpoznaje te osoby? Czy wiecie coś o ich dalszych losach?

Rosa 011Kiedy jechałam do Meksyku i wiedziałam, że spotkam tam osoby, które przebywały w Santa Rosa obawiałam się, że mój wyidealizowany obraz tego miejsca zostanie naruszony. Próbowałam się do tego nastawić psychicznie: ze przecież to normalne, że mi jako dziecku opowiadano tylko pozytywne, wesołe historie, ze czas poznać prawdę, ze musiały być jakieś konflikty z miejscową ludnością, że nie ma miejsc ani ludzi idealnych.

I wiecie co?

Od żadnej osoby, od żadnego świadka tamtych wydarzeń sprzed 70 lat …. nie usłyszałam złego słowa na temat Santa Rosy i mieszkańców Leon.

To prawda, że większość Polaków nie miała pojęcia dokąd jedzie ani co ich tam spotka. To prawda, że większośc Polaków chciała zostać w USA.

To prawda, że wiele osób po przekroczeniu granicy zauważyło biedę i krajobraz, który przypominał im Kazachstan.

Jednak  przywitanie na dworcu,  miejscowe kobiety które obejmowały wysiadających z pociągu uchodźców, grany na peronie mazurek Dąbrowskiego sprawiły, że pierwsze co poczuli to zdziwienie, że ktoś ich tak serdecznie wita, że ktoś się cieszy z ich przyjazdu a potem… było tylko lepiej.

Mali chłopcy wspominają, że już pierwszego dnia odwiedzili ich meksykańscy koledzy na rowerach. I że słowo „rower” było pierwszym, które nauczyli sie mówić po hiszpańsku. Mali Meksykanie im te rowery bez problemu pożyczali i dlatego więzy przyjaźni zostały  zawiązane właściwie natychmiast.

Małe dziewczynki opowiadają, że ci mali Meksykanie  wyznawali im dozgonna miłość czego wyrazem było granie muzyki, wieczorem, za płotem. Za każdym razem była to miłość od pierwszego wejrzenia.

Zamiarem polityków, którzy nie chcieli aby wyciekły informacje o prawdziwych losach uchodźców, o tym, że to sowiecka Rosja pozbawiła ich domów, było stworzenie obozu zamkniętego.  Tymczasem okazało się, że oba narody cechuje poczucie wolności i lekceważenie narzuconych odgórnie przepisów. W tym przypadku okazało się to być olbrzymią zaletą.

W samym obozie dzieci były pod ścisłą kontrola dorosłych. Mozna powiedziec, że panował tam rygor. Miały szkołę ( musiały nadrabiac zaległości przerabiając materiał z dwóch lat w ciągu roku), harcerstwo, wieczorne spotkania w biblitece, kosciół.

Miały szereg obowiązków poza szkolnych, między innymi zajmowały sie pracami w ogrodzie ale i przyjemności: wybudowano dla nich basen, organizowano wycieczki.

Te „małe dziewczynki” i „mali chłopcy” maja dzisiaj po 75 -85 lat.

I nie wiem, czy zdają sobie sprawę z tego jak otwartymi i ciepłymi sa ludźmi. Ile w nich jest optymizmu, ile radości, ile chęci czerpania z życia to, co najlepsze.

Na ich przykładzie widać, że życie człowieka może się zmienić w jednej chwili. I że nawet, jeśli jest bardzo źle, jeśli straci się wszystko, to przy odrobinie ludzkiej życzliwości  można je odbudować od nowa. Można stworzyc warunki aby „odzyskać dzieciństwo”.

A na koniec anegdota:

Szczególnymi względami cieszyły się dzieci z sierocińca. Do tego stopnia, że te dzieci, które przyjechały z jednym albo z dwojgiem rodziców czasami im zazdrościły. Dlatego pewnego dnia, gdy do obozu zawitali przedstawiciele jednej z organizacji i zapytali dziecko przebywające tam z opiekunami:

– A kim ty chcesz zostać, gdy dorośniesz?

odpowiedziało grzecznie:

– Sierotką.

Zdjęcia ze zbiorów pani Barbary Zielińskiej.
Zdjęcia p. Barbary Zielińskiej.

 

Helena Zarnecka

Pani Hanna, która ma „duszę artystki”, jest malarką i pisarką, potrafi bez trudu przenieść człowieka w  świat wyobraźni: symboli, kolorów, marzeń, ma jednocześnie w sobie „to coś”, co powoduje, że od pierwszej chwili wzbudza olbrzymi szacunek i zaufanie.

Połączenie poetyckiej wręcz wrażliwości z doświadczeniem człowieka, który przeżył horror Syberii.

Miałam olbrzymi zaszczyt mieszkać w Jej domu  w trakcie realizacji  filmu o Santa Rosa. Przyjęła nas ( mnie i mojego tatę) z olbrzymią gościnnością, nic o nas wcześniej nie wiedząc.  Do dziś wspominamy fascynujące z Nią rozmowy przy stole i smak przygotowywanych w Jej domu potraw. Jest wspaniałą Panią domu!

Trudno jest napisać o Niej, o jej życiu krótki artykuł. Mam nadzieję, że w Polsce zostaną wydane Jej książki biograficzne:„Polonia-viento y tinieblas” oraz „Huellas en la Alma” dzięki czemu będzie można lepiej poznać jej historię .

Pani Hanna, która dziś należy do meksykańskiej elity (a jej obrazy rozsiane są między innymi po amerykańskich, meksykańskich, polskich i watykańskich galeriach) opowiadała mi, jak pewnego razu, będąc na Syberii poszła z siostrą do lasu po drewno. Była tak wygłodniała, że na miejscu upadła i  zapadła w dziwny letarg z którego nie chciała się obudzić. Słyszała dalekie nawoływania siostry, ale wydawało jej się, że jest w domu w Truszeliszkach z ukochanym dziadkiem. Było jej tam ciepło, bezpiecznie i  nie chciała wracać do rzeczywistego świata. Siostra  biła ja tak mocno, że musiała się ocknąć. Po wielu trudach dotarły z  powrotem do obozu. Połozyła się  w zimnej izbie,  przeraźliwie głodna i  oczekiwała na śmierć. I wówczas wydarzył się prawdziwy cud. Ktoś zapukał do drzwi. Dostały paczkę z czerwonego krzyża!

To wydarzenie miało olbrzymi wpływ na Jej życie. Pani Hanna, która w Meksyku wyszła za mąż za zamożnego przedsiębiorcę, Jesusa Burgoa ( wspierał finansowo polski internat w Talpan), uważała za swój obowiązek pomoc innym. Bardzo zaangażowała się w działalność na rzecz Meksykańskiego Czerwonego Krzyża, za co została nagrodzona wieloma odznaczeniami. Podczas imprez charytatywnych, które organizowała m.in wspólnie z żonami kolejnych prezydentów była chyba jedyną osobą, która wiedziała czym jest głód. Dziś powtarza, że trzeba nie tylko pomagać, ale i wiedzieć jak to robić: bo każdy ma swoją dumę.

Niezwykłym doświadczeniem dla mnie było spotkać człowieka, który z jednej strony osiągną tzw.” życiowy sukces”  i nie kryje satysfakcji ze swoich osiągnięć – z drugiej nigdy nie zapomniał, jak łatwo można w życiu stracić wszystko.

W niektórych  obrazach pani Hanny widać przejmujący ból, cierpienie i tęsknotę za tym, co utraciła będąc kilkunastoletnim dzieckiem.

Jest jednak jeszcze cos sprawia, że nie tylko Ją podziwiam, ale także bardzo, bardzo lubię: ma wspaniałe poczucie humoru!

Więcej : http://www.annazarnecki.com/

z panią Annąz panią Anną Żarnecki

 

.

 

rodzina DydusiakLa vida escribe escenarios a veces totalmente increíbles. Que bueno ,que tengo una correspondencia por correo electrónico, y poco a poco lo puedo compartir con vosotros la forma de desarrollar de esta historia, no sé si yo podría describirlo a mi
mismo…..

Życie pisze zupełnie niewiarygodne scenariusze. Dobrze, że mam korespondencję mailową i krok po kroku mogę się z Wami podzielić,  jak rozwijała się ta historia, bo nie wiem czy sama potrafiłabym ją opisać…..…..

Otóż, pewnego dnia….

Pues, un día…

Dostałam maila od pana Marcina Hippe.

Recibí un correo electrónico de Macin Hippe.

Napisał, że poszukuje rodziny (siostra babci z dziećmi), która przebywała w Sana Rosa .  Wiedział, że zostali w Meksyku  (ale nie wiedział gdzie) i nie pamiętał jakie nazwisko  nosili. Znał tylko ich imiona i przybliżony wiek….

Él escribió que él está buscando a su familia (hermana de su abuelita, con sus niños), que había vivido en Colonia Sana Rosa. El sabía que ellos se quedjaron en México (pero no sabía dónde exactamente) y no conocía el apellido que ellos habían llevado. Sólo conocía sus nombres y la edad aproximada ….

Sprawa wydawałoby się nie do rozwiązania. Jedyne informacje jakie posiadałam, to niezbyt czytelne skany listy osób, które przebywały w Santa Rosa. Pełna wątpliwości zasiadłam do jej przepisywania.

El caso se parecía no para aclarar. La única información que tenía yo, era poco legible copia escaneada de la lista de personas que habían vivido en Santa Rosa. Llena de dudas me senté para transcribirla…

Dalej, pozwolę sobie umieścić maile:

A continuación, voy a citar nuestros correos electrónicos:

Joanna Matias : Panie Marcinie, umieściłam na stronie listę, na razie same imiona i nazwiska, ale może Pan odnajdzie rodzinę

Joanna Matias: Sr. Marcin, acabo de poner la lista en mi pagina de web, por el momento sólo nombres y apellidos, pero a lo mejor la lista va a ayudar a Usted encontrar a su familia

Marcin Hippe:  Witam, dziękuje  za listę.

Mam zbieżność nazwisk i imion  Dydusiak Anna i Dydusiak Teresa. Może to są one? Może Hanka to w rzeczywistości Anna? Mam odpis aktu śmierci mojej prababci Kosiorek, w którym Anna Dydusiak jest wymieniona, ale jak w takim razie nazywała się piąta siostra? Mam bowiem piękne zdjęcie sprzed stu lat mojej prababci otoczonej wianuszkiem pięciu dziewcząt w różnym wieku. Czy ma Pani jakieś dodatkowe informacje o nich na swojej liście? Na przykład daty urodzenia, pomogło by to zweryfikować. Bo na przykład Tereska w 1934 roku była w gimnazjum. Zgodnie z reforma szkolnictwa wprowadzoną w roku 1932 musiała przejść 7 lat podstawówki. Zatem urodziła się mniej więcej w 1920 roku. Zatem w Santa Rosa powinna mieć około 23 lat. I to by się zgadzało, bo wyszła za mąż w roku 1945 – dobry wiek na zamążpójście.

Marcin Hippe: Hola, gracias por la lista.

Hay coincidencia de los nombres Dydusiak Anna y Dydusiak Teresa. ¿Tal vez sean nombres de ellas? ¿A lo mejor Hanka es Anna en realidad? Tengo una copia de la partida de fallecimiento de mi bisabuela Katarzyna Kosiorek, en la que se menciona el nombre Anna Dydusiak, ¿pero entonces como se llamo la quinta hermanita? Es que tengo una foto hermosa de un centenar de años atrás, de mi bisabuela rodeada por un anillo de cinco niñas de edades diferentes. ¿Tiene Usted alguna información adicional sobre ellas en su lista? Por ejemplo, ¿la fecha de nacimiento?, que me ayudaría a verificarlo. Es que, por ejemplo, Terecita estudiaba en una secundaria en año 1934. De acuerdo con la reforma educativa introducida en 1932 en Polonia tenia que estudiar siete años en la escuela primaria. Así nació aproximadamente en 1920. Por lo tanto, en Santa Rosa debe de tener aproximadamente 23 años. Y estaría en lo correcto, porque me casé en 1945 – una buena edad para el matrimonio.

 

Pani Joanno, wysłałem Pani e-mailowo kilka wybranych zdjęć z Santa Rosa i okresu powojennego mojej babci ciotecznej i ciotki ciotecznej. Bardzo proszę o potwierdzenie czy zdjęcia te dotarły. Wybrałem zdjęcia najbardziej charakterystyczne. Pozostałe zdjęcia są po prostu powtórzeniami Hanki z rodziną Tereski z córkami, etc. No może jeszcze jedno byłoby interesujące, bo udało mi się odczytać miejscowość, w której było zrobione. Niestety nie wiem czy Tereska była tam na stałe, czy przejazdem. Zdjęcie było zrobione w Atotonilquillo.

Sra. Joanna, hace un ratito le he enviado a Usted un correo electrónico con unas fotografías de Santa Rosa y de la posguerra, de mi tía-abuela y tía. Le pido a Usted que me confirme si las imágenes han llegado. Elegí las fotos más características. Otras fotos, las que tengo yo, son simplemente repeticiones de Hanka con su familia, de Terecita y sus hijas, etc. Bueno, hay una foto más que se parece interesante, es que logré a leer el nombre de la ciudad donde la foto habían tomado. Por desgracia, yo no sé si Terecita vivía allí de forma permanente, o estaba sólo de paso. La foto fue tomada en Atotonilquillo.

z przyjaciółmi

 Ku mojemu zdumieniu jedno ze zdjęć było mi dziwnie znajome.… Miałam prawie identyczne w swoim albumie.  Na dodatek -mój tata znał okoliczności zrobienia tego zdjęcia! Zdjęcie przedstawiało moją babcie , tatę i ciocię oraz dwie kobiety z dwójką dzieci…

 

z rodziną Dydusiak

¡Que sorpresa! Una de las fotos era extrañamente familiar para mí …. Yo tenia casi idéntica en mi álbum de fotos. Además de eso, mi papa conocía las circunstancias de hacer esta foto. La foto era de mi abuelita, mi papa y mi tía, y dos mujeres con dos hijos …

 

W związku z tym szybko odpisałam:

Por lo tanto, rápidamente contestó:

 Joanna Matias:  Panie Marcinie, odkryłam, że nasz rodziny się dobrze znały  , niech Pan sprawdzi pocztę , wysłałam Panu zdjęcie

Joanna Matias: Sr. Marcin, he descubierto que nuestras familias se conocían una a otra, compruebe su correo, he enviadole unas fotos

Marcin Hippe: Ale historia  To się po prostu nadaje do prasy 

dzisiaj świat jest mały – gdyby nie internet to chyba nie byłoby możliwe – siedemdziesiąt lat po zrobieniu zdjęcia napotykają na siebie, całkiem przypadkowo, członkowie rodzin przyjaciółek ze zdjęcia.

Oba zdjęcia były zrobione wg mnie tego samego dnia w tym samym miejscu. Proszę zwrócić uwagę, że Hanka, mała Haneczka i mały Leszek maja dokładnie te same ubrania i te same fryzury. Płot z tyłu też jest dokładnie ten sam.

Proszę mi opisać, kto jest kto – Pani babcia jest pierwsza z lewej – prawda? A wiemy kim jest ta kobieta w środku i pozostała dwójka dzieciaczków? Są może z tyłu zdjęcia jakieś informacje?

 

Marcin Hippe: ¡Que historia!  Adecuada simplemente para la prensa

Hoy en día el mundo es un pañuelo – si no hubiera Internet, no seria posible, quizás – setenta años después de tomar las fotos, casi por casualidad, se encuentran unos a otros los familiares de familias de dos amigas de la foto

Para mi ambas fotos fueron tomadas el mismo día en el mismo lugar. Tenga en cuenta que Hanka, con su pequeña Hankita y pequeño Leoncio, llevan exactamente la misma ropa y el mismo peinado. Detrás de ellos hay una cerca exactamente la misma tambien.

Escríbame por favor ¿quién es quién? – Su abuelita es la primera a la izquierda – ¿verdad? Y sabemos ¿quién es la mujer en el centro y los otros dos niños pequeños? ¿Hay unas escrituras en las espaldas de las fotos?

Joanna Matias: Panie Marcinie, to zdjęcie było robione najprawdopodobniej w miejscowości Perykoz, w ogródku domku wynajmowanego przez moich dziadków.  Te małe dzieci (obok Leszka i Haneczki) to mój tata Bogdan i moja ciocia Janina

Joanna Matias: Sr. Marcin, esta foto fue tomada probablemente en Perykoz , en el jardín de la casa alquilada por mis abuelos. Estos niños pequeños (cerca de Leoncio y Hankita) son Bogdan mi papa y mi tía Janina

 

I tak po ponad 60 latach nastąpiło odkrycie: Mała Haneczka i mały Leon to rodzina pana Marcina .

Y así, después de más que 60 años, un descubrimiento: pequeña Hankita y pequeño Leoncio son de familia de Sr. Marcin.

Mała Janka i mały Bodzio to moja rodzina…  Jedna pani to cioteczna babka pana Marcina  – Hanka(to ta w ciemniejszej sukience) , druga to moja babcia – Alina, a kim jest pani pośrodku … do dzisiaj nie ustaliliśmy. Zdjęcie pochodzi z końca 1947 lub początku 1948 roku, a zatem już po opuszczeniu przez rodziny kolonii w  Santa Rosa.

Pequeña Janka y pequeño Bodzio son de mi familia … Una señora de la foto es la tía abuela de Sr. Marcin – Hanka (la que lleva un vestido más oscuro), la segunda es mi abuelita – Alina, pero ¿quién es la mujer la que está en el centro? … hasta ahora no lo sabemos. Foto fue tomada al final de 1947 o al principio de 1948, entonces después de que la familia salió de la Colonia Santa Rosa.

 

Ale to jeszcze nie koniec historii:

Pero, todavia la historia no se acaba:

Marcin Hippe:  Dzięki Pani pomocy (lista nazwisk) oraz dzięki temu, że udało mi się odczytać nazwę miejscowości (Atotonilquillo), w której zrobione zostało jedno z posiadanych przeze mnie zdjęć mojej Tereski jestem przekonany, że posuwam się do przodu. Otóż okazuje się, z w samym Atotonilquillo jest ośmioro Dydusiaków. To znaczy oczywiście zgodnie z hiszpańskim zwyczajem Dydusiak to ich drugie nazwisko.

Dotarłem do dokumentów, z których wynika, że są to drobni farmerzy, producenci mleka, żywności (mają Los Dydusiak Sociedad Cooperativa, w Meksyku to grupa współpracujących ze sobą, ale niezależnych producentów żywności) oraz jedna jest dyrektorem szkoły podstawowej.

Udało mi sie znaleźć adres e-mail jednego z nich, właśnie wysłałem do niego e-mail. Mam nadzieję, że czas poświęcony nauce hiszpańskiego nie poszedł na marne  i dostanę odpowiedź. Mam nadzieję, ze otrzymam zwrotny e-mail potwierdzający pokrewieństwo.

W ostateczności pozostanie mi poczta tradycyjna, bo do większości z nich mam też adres pocztowe ich firemek.

Martin Hippe: Gracias a ayuda de Usted (su lista de nombres), y por el hecho de que yo era capaz de leer el nombre de la ciudad (Atotonilquillo), donde tomaron una mis fotos de mi Terecita, estoy convencido de que paso a paso voy adelante. Pues resulta que en Atotonilquillo hay ocho personas con apellido Dydusiak. Por supuesto esto es, según costumbres españoles, segundo apellido de ellos.

Llegué a los documentos, que dicen que ellos se dedican a agricultura, a producción de leche, los alimentos ( Los Dydusiak Sociedad Cooperativa, en México es un grupo de cooperantes, los productores de alimentos, pero independientes), y una de ellos es la  directora de la primaria.

Logré la dirección de correo electrónico de uno de ellos, hace un ratito le he mandado a el un e-mail. Espero que el tiempo dedicado al aprendizaje de español no fue en vano y espero obtener una respuesta. Espero conseguir un retorno de e-mail de confirmación de la relación.

En caso extremo eprovecharé el correo tradicional, es que tengo las direcciones de los negocios de la mayoría de ellos.

Joanna Matias: Dzień Dobry Panie Marcinie, to powiększy się Panu rodzina, gratuluję  Nie sądze, żeby nazwisko Dydusiak było bardzo popularne w Meksyku, także sądzę , że to raczej bliska rodzina  Niech Pan koniecznie da znać, jak się odezwą.

Joanna Matias: Buenos días Sr. Marcin, se agrandara su familia muy pronto, felicitaciones! no creo que el apellido Dydusiak sea muy popular en México, ademas creo que son la familia de Usted bastante cercana. Avísame inmediatamente, en cuanto le respondan a Usted.

A po jakimś czasie….

Y después de un tiempo ….

Marcin Hippe: Muszę podzielić sie z Panią wspaniałą wiadomością. Jeszcze dwa miesiące temu nie wiedziałem czy i gdzie ci moi kuzyni w Meksyku są, a w ciągu dwóch miesięcy trójka z nich się do mnie odezwała, mamy już stały kontakt e-mailowy, z dwójką mi się wspaniale koresponduje, są chłonni wiedzy o swojej polskiej rodzinie i już mam niewiarygodnie ciepłe i serdecznie zaproszenie do Atotonilquillo. Ale najwspanialsze jest to, że 20 sierpnia będę się z jedną z moich kuzynek widział  Alicia Victoria ze swoim synem Aristeo przylatuje do Polski w poszukiwaniu swoich korzeni. Okazało się, ze dwa lata temu nawiązali kontakt z rodziną męża Hanki Dydusiak (mojej babci ciotecznej) dlatego że znali po prostu nazwisko. sądzili ze z rodzina po kądzieli na zawsze stracili kontakt, a tu znalazłem się ja.

No i już się umawiamy na wspólne spotkanie trzech gałęzi – meksykańskich.  Dydusiaków, polskich Dydusiaków no i mojej rodziny  . Oczywiście pamiętam o Pani prośbie dotycząca ewentualnych zdjęć Pani rodziny z S.R. to powoli się toczy, ale dojdziemy i do tego. Czekam na kontakt od ciotki Any Cristiny (mała łysa ze zdjęcia), która ma te zdjęcia. Wujek Leon (Pani taty kumpel ze zdjęcia, ten mały w portkach) niestety od sześciu lat nie żyje. Szczerze mówiąc jestem bardzo podekscytowany tym spotkaniem z kuzynką za dwa miesiące i nie mogę po prostu uwierzyć, ze cała ta historia, która zaczęła się wywózka Hanki i Tereski w zimie na przełomie 1939 i 1940 roku, tak szczęśliwie się kończy (nie , nie kończy się, to złe słowo. Na nowo odżywa  !)

Marcin Hippe: Tengo que participar una maravillosa noticia. Hace dos meses que no lo  sabía si, y donde, mis primos en México viven, y después de estos  dos meses, tres de ellos me han respondido, estamos en contacto por correo electrónico, me da mucho gusto corresponder con ellos, les interesa mucho su familia polaca y ya tengo una invitación muy cálida y cordial para visitar Atotonilquillo. Pero lo más esplendido es que el 20 de agosto voy a ver a una de mis primas – Alicia Victoria con su hijo Aristeo llegan a Polonia en búsqueda de sus raíces. Resulta que hace dos años se pusieron en contacto con la familia de primer marido de Hanka Dydusiak (mi tia abuela) porque conosian sólo el apellido. Pensaban que con la familia por parte de la madre perdieron el contacto para siempre, pero de repente! He aparecido yo!.

Y ya fijamos una cita, una reunión conjunta de las tres ramas de nuestra familia – los Dydusiak de Mexico,los Dydusiak de Polonia y, por su puesto, mi familia. Claro que me acuerdo la petición sobre las fotos De Santa Rosa de familia suya, esto va poco a poco, pero por fin lo lograremos. Espero con interés el contacto de mi tía Ana Cristina (la pequeña sin pelo en la foto), la  que tiene estas fotos, quizás. Mi tío León (Este pequeño chaval en los pantalones cortos en la foto, el compańero de papa de Usted) desde hace seis años, por desgracia, no está vivo. Para ser honesto, estoy muy, muy emocionado por conocer muy pronto a mi prima en persona, dentro de dos meses y todavía yo no puedo creer que toda la historia, que comenzó con la deportación Hanka y Terecita a fines de 1939 y a príncipes 1940  esta para terminar felizmente (no, no se termina, es la palabra incorrecta, es que.que va reviviendo de nuevo)

Ostatnio dostałam maila od Pana Marcina  z prośbą o namiary na Santa Rosa .  Wybiera się w odwiedziny do rodziny w Meksyku.  Potomkowie Dydusiaków  zaplanowali wielką  rodzinną fiestę,  której  elementem ma być wycieczka do  Santa Rosa (Pan Marcin odkrył, że ma dziesięcioro kuzynów i ponad trzydziestkę siostrzeńców i siostrzenic)

Recientemente recibí un correo electrónico de Sr. Marcin para que le diga los detalles sobre Santa Rosa. Es que piensa visitar a su familia en México. Los descendientes delos Dydusiak han planeado una gran fiesta familiar, con un viaje a Santa Rosa (Sr. Marcin descubrió que tiene diez primos y mas que treinta sobrinos y sobrinas)

I w zasadzie już mnie wcale nie zdziwiło, że przez przypadek zaplanowali  ten  wyjazd na dzień meksykańskiej premiery filmu o Santa Rosa , która odbędzie się w pobliskim Leon  .

A decir verdad, no ha sido extrańada, que por casualidad ellos habían planeado este viaje en el dia de estreno mexicano del documental sobre Santa Rosa, que se celebrará en el León, GTO.

Bardzo  się cieszę, że właśnie tam, 29 czerwca, w Meksyku poznam wreszcie Pana Marcina i całą rodzinę Dydusiaków!!!!

Estoy muy contenta de que precisamente allá, el 29 de junio, en México, por fin conoceré a Sr Marcin en persona y a toda la familia Dydusiak!!!!

Tłumaczenie: Marcin Hippe

tataiciocia[1]

z panią Anną ŻarneckiLa Sra Anna Zarnecka personifica todos los valores que se consideran en mi pueblo como los mas valiosos – orgullo nacional, creencia en Dios y sensibilidad por los de mas. Es tambien una mujer bella. Si uno quisiera conocer a una polaca ideal  ella es el mejor ejemplo!

Pero eso no es lo mas incredible!

La Sra Anna con  alma de artista es una pintora i escritora quien puede facilmente transportarnos a un mundo de fantasia – de los simbolos, los colores y  quien se encuentra en su presencia siempre se siente seguro.

Es el ser humano no solo con grandes talentos sino tambien una persona que inspira confianza y respeto. La combination de su sensibilidad con la experiencia de la persona quien sobrevivio el horror de Siberia. Su trabajo de caridad para la Cruz Roja Mexicana viene de su verdadero entendimiento de la persona que necesita ayuda, por eso fue su propia experiencia del hambre y sufrimiento.

Yo tuve la oportunidad de conocer a la Sra Anna durante la production de la pelicula documental sobre la hacienda Santa Rosa. Nos recibio con gran hospitalidad y corazon abierto y con palabras de bienvenida Gracias por venir y despues nos quidaba en la manera que siempre sentimos como los mas importantes. Recuerdo nuestras largas platicas en la mesa i el sabor de su rica comida. Fue un anfitrion excelente¡

MI abuelo Jozef Wiercinski se murio en Mexico en 1948 y su esposa y mi abuela Alina regreso a Polonia con sus dos hijos – mi padre Bogdan quien nacio en la  colonia Santa Rosa y mi tia Janina quien nacio en Guadalajara. Mi abuela murio cuando yo tenia 6 años

La Sra Anna fue la primera quien me conto sobre la vida de los polacos en la hacienda y le estare agradecida por eso para siempre.

Yo decidi abrir la pagina de internet dedicada a la historia  los Polacos de Santa Rosa – www.santarosa.com.pl. Esta pagina sirve como fuente de la informacion historica sobre su viaje desde Iran y deberia recordar a mis paisanos que durante los tiempos tan dificiles el pueblo mexicano salvo la vida y espiritu de mas de 1500 Polacos. Su cariño es una forma pura del humanismo para dar a conocer al mundo. Amablidad, tolerancia y comprension para otras culturas y costumbres. Todo el mundo deberia aprender como tratar refugiados e inmigrantes.

La historia de los Polacos nos enseña tambien que el humano quien perdio todo en su vida – los bienes, la patria, la libertad gracias a las fuerzas internas y sus valores puede reconstruir su vida. Lo unico que necesita es el apoyo del otro humano en la hora de desesperacion. Para eso no se requieren psicologos ni expertos – solo buena gente. Los Polacos en Mexico recuperaron su orgullo y eso fue el mas importante regalo que uno puede recibir.

Agradezco personalmente a los Mexicanos por salvar mis abuelos. Despues de mi vista a este pais y mi encuentro con la Sra Anna puedo decir – les admiro y les amo mis queridos Mexicanos¡

 

http://www.annazarnecki.com/inicio/biografia

 

Pani Frania i pani Teresa 1

Pani Franciszka urodziła się  w 1923 r. w okolicach Lwowa . Kiedy w 1943 r. pociąg wiozący polskich uchodźców wjechał na peron w Leon  postanowiła, że wysiądzie z niego ostatnia. Bała się wyjść, bała się co może ją spotkać w tym nieznanym kraju.  Z wagonu przyglądała się entuzjastycznemu powitaniu zgotowanemu Polakom przez Meksykanów. Nie wiedziała, że ona również jest obserwowana. Jej przyszły mąż zobaczył ją stojąca w tym wagonie i … przepadł. Do końca  życia miał szczegółowo pamiętać jak wtedy wyglądała, jaką nosiła sukienkę. A ponieważ Meksykanie mają iście … ułańską fantazję w zdobywaniu wybranek swojego serca pani Franciszka od pierwszego dnia pobytu w Santa Rosa była obdarowywana prezentami. Na początku nie wiedziała przez kogo. Później poznała przystojnego darczyńcę. A jeszcze później dowiedziała się, że niektóre  z otrzymanych prezentów zakochany młodzieniec …. kradł własnej siostrze. Siostra miała najwyraźniej dobry gust bo i podarki i młodzieniec przypadły pani Frani do serca tak bardzo, że ślub odbył się jeszcze w tym samym roku.

Pani Franciszka urodziła 9 dzieci. Jest teraz bardzo kochaną seniorką wielkiego rodu.

W Meksyku Święta Bożego Narodzenia celebruje się od początku grudnia. 12 grudnia obchodzona jest  rocznica objawienia Matki Boskiej z Guadelupe i w tym dniu wszystkie domy powinny być wysprzątane i pięknie bożonarodzeniowo przystrojone.

Córka pani Franciszki Peter gościła nas w okolicach 5 grudnia i uwierzcie mi nigdy w życiu nie widziałam tak wielu świątecznych dekoracji. Cały dom dosłownie  toną w czerwieni. W ogródku, na sznurku wisiała  garderoba Świętego Mikołaja oraz olbrzymi stanik dla Mikołajowej.  Najwyraźniej w świętowaniu Meksykanie również prezentują ułańską fantazję.

Zostaliśmy poczęstowani czerwonym barszczem, co jest niewatpliwym dowodem na polskie korzenie rodziny. Jeden z prawnuków pani Franciszki przywitał nas w koszulce piłkarskiej reprezentacji polski i z radością powtarzał (po hiszpańsku), że jest Polakiem.

 

 

z rodzina p Franiw domu córki p Frani

 

Pani Aleksandra

Opowiem Wam historię miłosną.  Niesłychanie romantyczną.  Coś na kształt Romea i Julii ( zwłaszcza jeśli chodzi o wiek bohaterów i siłę ich uczucia). Julia ( właściwie: Aleksandra) – mieszka od siedemdziesięciu lat w Leon ale kiedy mówi po polsku słychać przepiękny, śpiewny, kresowy akcent.

Pani Aleksandra Grzybowicz de Villalbos do  Santa Rosa trafiła z matką (Eugenią)  i dwiema starszymi  siostrami – Marią, ur. w 1923 r. i Anną – urodzoną w 1929 r. Kiedy siostry chodziły  na potańcówki często je odprowadzała. Tam wypatrzył ją miejscowy chłopak.  Wszystkich wypytywał, kim jest ta tajemnicza dziewczyna, która najpierw idzie na zabawę, a potem, jeszcze przed wejściem – zawraca.

Pani Aleksandra miała 12 lat – wolno jej było wyłącznie odprowadzać siostry.

Pewnego dnia młody „Romeo” odważył się i ją zaczepił. Wiedział, że jest bardzo młoda, wiedział, że nie zna hiszpańskiego, wiedział o niej prawie wszystko, ale musiał z nią porozmawiać. Zakochała się od pierwszego wejrzenia. I tu, jak zwykle w takich opowieściach pojawiły się komplikacje.

Matka pani Aleksandry była przeciwna jakimkolwiek kontaktom córki z meksykańskim adoratorem. Po pierwsze ze względu na jej wiek ,  po drugie dlatego, że planowała wyjazd do USA i żadne „uczuciowe komplikacje” nie mogły mieć miejsca.  Dzieci pani Aleksandry do dziś śmieją się, jak niezwykła była to miłość, skoro ich przyszli rodzice  nie mogli zamienić ze sobą słowa (nie tylko ze względu na zakaz matki ale przede wszystkim dlatego, że w żadnym „wspólnym” języku nie mówili). Mijały lata, pani Aleksandra nauczyła się mówić po hiszpańsku. Nadal była zakochana. Nadal nie mogła się spotykać ze swoim wybrankiem…

Pewnego dnia mama pani Aleksandry ciężko zachorowała. Meksykański ukochany, który pochodził z bogatego domu,  bez chwili wahania sfinansował jej pobyt w szpitalu. Kiedy pani Aleksandra odwiedziła wraz z nim matkę leżącą na szpitalnym łóżku ta patrząc na nich powiedziała:

„To dobry chłopak, jak umrę – możecie się pobrać. Macie moje błogosławieństwo.”

Pełna radości  Aleksandra rozpoczęła przygotowania do ślubu. Wspierała ją w tym rodzina przyszłego męża. Kiedy jednak mama wyzdrowiała, a wszystko było gotowe, rodzicielka na wieść o zbliżającej się uroczystości wykrzyczała:

„Ślub?!!! jaki ślub??? Jedziemy do USA.

A na łzy przyszłej panny młodej i skargi, że przecież się zgodziła, że dała błogosławieństwo odparła:

„Powiedziałam, że możecie się pobrać JAK UMRĘ. Nie umarłam, więc wyjeżdżamy do USA”.

Pani Aleksandra wspomina, że dzień w którym matka w końcu pogodziła się z jej związkiem i z tym, że pozostanie w Meksyku  uważa za najszczęśliwszy w swoim życiu.

Odbył się piękny ślub, uroczyste wesele i można by zakończyć słowami :  żyli długo i szczęśliwie…

Jednak  warto opowiedzieć ciąg dalszy.

Pani Aleksandra miała wspaniałą teściową, którą kochała z całego serca. Teściowa bardzo pomogła jej zwłaszcza w pierwszych latach małżeństwa, kiedy to młoda małżonka …  zupełnie nie umiała gotować.

I tu mała dygresja: zarówno podczas pobytu na Syberii jak i w Santa Rosa rodziny pozbawione były … własnej kuchni. Wielką radością, wprowadzoną w hacjendzie były jednopalnikowe kuchenki, dzięki którym można było od czasu do czasu coś ugotować. Posiłki z reguły jadano wspólnie. W związku z czym jedna z  anegdotek odnośnie pierwszych lat małżeństwa pani Aleksandry brzmi następująco:

Pewnego dnia postanowiła sama przygotować mężowi posiłek:

ZAGOTOWAĆ MLEKO.

Z dumą zaniosła je mężowi. Spróbował, skrzywił się i stwierdził, że chyba jest popsute. Pani Aleksandra była oburzona.  Sprawdzić czy mleko jest dobre – umiała. W związku z czym, małżonek nauczony doświadczeniem  poprosił:  opowiedz jak je przyrządzałaś!

I pani Aleksandra opisała:

wzięłam garnek,

wlałam mleko,

położyłam na kuchence, włączyłam palnik

i POSOLIŁAM do smaku…

Nigdy nie pracowała, zajęła się wychowywaniem dzieci. Urodziła pięciu synów i pięć córek. Jej mąż był jubilerem i czasami po obiedzie, kiedy wszystko w domu było już zrobione a służąca zajęła się dziećmi schodziła do męża do zakładu i „tak sobie siedzieli”… Bardzo lubili „tak sobie razem siedzieć”.

Piękna miłość.  Prawda?

Walentyna Gryciuk Największym  cudem Santa Rosy było to, że my, dzieci odzyskaliśmy dzieciństwo. To było zupełnie niezwykłe. Zapomnieliśmy o tym co było, zapomnieliśmy o tym, że toczy się wojna.”

To zdanie wypowiedziane przez panią Walentynę szczególnie utkwiło mi w pamięci. Pani Walentyna Gryciuk de Gonzales, obecnie mieszkanka Leon opowiadała mi, że kiedy przebywała w Santa Rosa i słyszała  jak starsi rozmawiają o walkach, o tym, że na świecie dzieje się źle, nie potrafiła zrozumieć o co im chodzi. Jej świat w Santa Rosa był cudowny. Bezpieczny.

Nie wiedziała, że dla dorosłych nadchodził zmierzch pewnej epoki. Ziemie na których mieszkali do 1940 r, polskie Kresy, zostały oddane Sowieckiej Rosji. Nie mieli dokąd wracać.

Urodziła się w 1937 r. w Grycówce. Do Santa Rosa przyjechała w wieku 6 lat z dziadkami i dalszymi krewnymi.

Pierwszym, trudnym doświadczeniem była śmierć babci ( jeszcze w obozie). Dziadek zadecydował, że wyjadą do Stanów Zjednoczonych. Było to jego marzenie. Mieli wyjechać tylko we dwójkę, ponieważ osiemnastoletnia ciotka pani Walentyny wyszła za Meksykanina i zamieszkała w Leon.  W  dniu w którym przyszły dokumenty uprawniające ich do wyjazdu do USA dziadek pani Walentyny zginą pod kołami samochodu. Pani Walentyna zamieszkała z ciotką, po kilku latach wyjechała do Mexico City i tam wyszła za mąż za Meksykanina, brata jednej ze szkolnych koleżanek. Jej życie nie było łatwe. W wieku 34 lat została wdową i  samotnie wychowywała ośmioro dzieci. Na moje pytanie jak jej się to udało, wzruszyła ramionami i odpowiedziała, jakby to była najprostsza rzecz na świecie : „musiałam dużo pracować”.

Nigdy nie wyszła ponownie za mąż.

W 1974 r. przyjechała (po raz pierwszy) do Polski i spotkała się ze swoim ojcem, Władysławem (mieszkającym w Gliwicach).  Było to ich pierwsze spotkanie od września 1939 r.  Pani Walentyna nie uprzedziła ojca o swoim przyjeździe bo nie była pewna czy dostanie wizę i czy zostanie wpuszczona do Polski. Poszła pod adres ojca ( po wojnie udało im się odnaleźć i nawiązać korespondencję), stanęła w drzwiach, zapukała i zapytała mężczyznę, który jej otworzył: „czy wiesz kim jestem?”  Ostatni raz ojciec widział ją, kiedy miała 2 latka. Stała przed nim 37 letnia kobieta.

Później kilkakrotnie jeszcze odwiedzała rodzinę w Polsce. Mimo, że od 3 roku życia mieszka poza ojczyną, po polsku mówi doskonale. A jak śmiga samochodem po Meksyku : szybko, sprawnie i bezpiecznie!  Wywarła na mnie niezapomniane wrażenie.