Aktualności

Szanowni Państwo,  podjęłam się trudnego zadania.  Próbuję wydać książkę o Santa Rosa! Jeżeli  jesteście zainteresowani to o czym jest książka, do kogo jest skierowana, kto jest jej bohaterem i komu serdecznie dziękuję to zapraszam do kliknięcia w poniższego linka. I oczywiście bardzo proszę o jego udostępnianie  ( i trzymanie za mnie kciukow!http://www.polakpotrafi.pl/projekt/santa-rosa

 

Część II

Meksyk

 

Moi najbliżsi krewni zamiast encyklopedycznych informacji o Meksyku przekazali mi morze pozytywnych uczuć do jego mieszkańców. Będąc dzieckiem marzyłam o tym aby podróżować a Meksyk stał na czele mojej listy „podróży życia” i tym różnił się od innych, że chciałam tam się wybrać z całą rodziną. Nie interesowałam sie znanymi kurortami, zabytkami, miejscami wpisanymi na listę dziedzictwa kulturowego UNESCO . Chciałam poznać ludzi, posmakować potraw, posłuchać muzyki.   Byłam przekonana, że kiedy tylko tam dotrę i wypowiem magiczną formułę: „dzień dobry, jestem z Polski” ( na wszelki wypadek nauczyłam się tych dwóch zdań po hiszpańsku) każdy Meksykanin zostanie moim przyjacielem.

Pamiętam jak przez mgłę zdjęcia Jana Pawła II z jego pierwszej pielgrzymki do Meksyku i swoje przekonanie, że powodem dla którego jest tak serdecznie witany jest wyłącznie jego narodowość. Wszyscy komentowali że Meksykanie cieszą się z wizyty PAPIEŻA POLAKA. Bzdura! Dla mnie było oczywiste, że oni się cieszą bo przyjechał Polak. Meksykanie bardzo lubią Polaków! Moja babcia nie była papieżem, a przecież witali ją równie serdecznie.

Myślę, że sens wszystkich usłyszanych w dzieciństwie historii sprowadził się do   jednej, najważniejszej informacji: Meksykanie to dobrzy ludzie. Dobrzy w najprostszym, najpiękniejszym tego słowa znaczeniu: serdeczni, współczujący,  szczerzy.

Wspólna podróż do Meksyku miała być powrotem rodziny do korzeni. Wiedziałam, że nikt z nas nie ma w sobie kropli meksykańskiej krwi (chociaż po cichu miałam nadzieję, że pierwszy mąż babci Aliny, tajemniczy dziadek WIERCIŃSKI okaże się Meksykaninem) ale pewnego dnia odkryłam, że obywatelstwo przysługuje również osobom urodzonym w danym kraju. Skoro zatem mój ojciec urodził się na meksykańskiej ziemi to nie tylko on jest obywatelem Meksyku, ale i ja, jego córka mogłam chwalić się dzieciom na podwórku swoim meksykańskim pochodzeniem:

– a mój tata urodził się w Meksyku!

– ooo jest Meksykaninem?

– TAK, bo się tam urodził! Moi dziadkowie byli Polakami. W czasie wojny mieszkali w Meksyku w obozie Santa Rosa. Ale jak ktoś się urodził w Meksyku to jest Meksykaninem, I ja też jestem trochę Meksykanką!

Na moje nieszczęście wszystkim Polakom, zbitek słów „obóz” i „II wojna” kojarzył się wówczas wyłącznie z jednym : z hitlerowskimi obozami zagłady. Reakcje bywały więc podobne:

-„To w Meksyku były OBOZY”?

-„Meksykanie zamykali Polaków w czasie wojny w OBOZACH?”

-„To po czyjej oni byli stronie? ”

Dopiero kilkanaście lat później miałam się dowiedzieć, że mieszkańcy Santa Rosa, określając miejsce w którym przebywali używali raczej słowa „kolonia” czy „osiedle” .

Zwykle odpowiadałam: „moi dziadkowie znaleźli się w Meksyku bo

sowieci ich wywieźli do Kazachstanu. A w Meksyku było im bardzo dobrze! ”

Dla osób znających chociaż odrobinę geografii moja odpowiedź była zupełnie nielogiczna: bo gdzie leży Kazachstan a gdzie Meksyk? Przecież to dwie różne strony świata! Kazachstan leży na wschodzie. A Meksyk w Ameryce. W AMERYCE! Tej samej co USA. W latach 80 każde dziecko wiedziało, że nikt dobrowolnie z Ameryki nie przeprowadził by się do Polski! Większość chciała raczej przenieść się w odwrotnym kierunku. Dla podbudowania swojego autorytetu chwaliłam się znajomością „meksykańskich” słówek :

Guadalajara, Guanajuato, Leon.

I o ile moje koleżanki i koledzy nie do końca wierzyli mi w tatę urodzonego w Meksyku, w moje meksykańskie „pochodzenie” czy babcię wracająca z Ameryki do Polski, to pod wpływem tych trzech słów topnieli zupełnie.

„Gua-dal-la-jara-gua-na-juato-le-on”, brzmiało jak magiczna formuła , odczarowująca szare, socjalistyczne blokowisko na którym się wychowywałam.

Gua-dal-la-jara-gua-na-juato-le-on – nawet dziś brzmi bajecznie…

Podczas gdy babcia Alina, wyrastała w przedwojennym Białymstoku – mieście pełnym Żydów, Rosjan, Ukraińców, Białorusinów ja znałam jedynie dwójkę Cyganów z którymi chodziłam do klasy (krótko, bo wyemigrowali). W Szczecinie lat 80 nie było „innych” narodowości. A przynajmniej ja o nich nie słyszałam. Dziadkowie a czasami i rodzice większości z nas pochodzili z Kresów (chociaż tym się nikt zbytnio nie chwalił). W szkole czy na podwórku nie spotykało się nawet Niemców, mimo, ze przed wojna zamieszkiwało ich tu około 380 000.

Mieliśmy takie same szkolne fartuszki, harcerskie mundurki, piórniki. Byliśmy do siebie tak podobni jak nowe, szare, socjalistyczne wieżowce – w każdym polskim mieście można było spotkać identyczne. A tu nagle „Meksyk” ! – to była jak brama do innego, kolorowego świata. Moje światełko w tunelu.

Santa Rosa wysnuta z moich dziecinnych marzeń była bajkową, kolorową krainą. Wyglądała trochę jak Akademia Pana Kleksa, z powieści Jana Brzechwy, do której przyjęto ludzi w różnym wieku.

Do Meksyku dotarłam mając lat 30.

Na miejscu okazało się, że wypowiedziane po hiszpańsku zdanie „dzień dobry, jestem z Polski„ naprawdę wywołuje uśmiech na twarzy rozmówcy. Meksykanie bardzo cenią to że obcokrajowcy starają się mówić w ich języku i w takiej sytuacji robią wszystko aby pomóc. Często słyszeliśmy:

Oooooo z Polski! jak Karol Wojtyła! albo

Jesteście z Polski? Miałem kiedyś przyjaciela Polaka! Nazywał się …… Karol Wojtyła! Może znacie?

Czasami: Polska? Aaaaa PUDZIANOWSKI!

Jeżeli mielibyśmy na podstawie naszych doświadczeń, zrobić ranking najbardziej popularnych Polaków w Meksyku to z całą pewnością na pierwszym miejscu uplasowałby się Karol Wojtyła, dalej polski strongmen Mariusz Pudzianowski potem długo, długo nic i wreszcie Lech Wałęsa.

Meksykanie okazali się być dokładnie tacy jak ich opisywała babcia Alina: uprzejmi, dumni, serdeczni ale nigdy nie narzucający się . Akceptujący każde, nawet najdziwniejsze zachowanie obcokrajowców. W jednej z miejscowości chodziłam w sandałach, podczas gdy miejscowi poubierali się w puchowe kurtki (temperatura w grudniu spadła nagle do jakiś zatrważających dla tubylców plus 15 stopni). Nikt nie dał mi odczuć, że wyglądam dziwnie. Pewien taksówkarz, który mimo kurtki i szalika trząsł się z zimna wskazując na moje buty pokręcił tylko głową z uznaniem : jakie wygoooodne!

Pewnego dnia poznałam dawnych mieszkańców Santa Rosa. Przed spotkaniem bałam się, że ich opowieści zniszczą mój dziecięcy obraz hacjendy. W żadnym miejscu które zamieszkują ludzie nie może być idealnie- prawda? A jednak miałam do nich tyle pytań, których nie zdążyłam zadać mojej babci. Chciałam wiedzieć jak się żyło w Santa Rosa. Ku mojemu zdumieniu wszyscy moi rozmówcy opisywali swój pobyt w hacjendzie słowami od „tam nam było bardzo dobrze” ( zdanie najmniej entuzjastyczne) po „to był dla nas raj”.

Osoby które spotkałam trafiły do obozu jako dzieci albo dopiero wchodziły w świat dorosłych. Wszyscy mamy tendencje do idealizowania czasów młodości a pamięć jak wiadomo bywa wybiórcza.

Jednak Santa Rosa bez wątpienia może być symbolem tolerancji, bezinteresownej pomocy i nadziei.

Nie da się zrozumieć fenomenu tego osiedla bez znajomości przeszłości uchodźców. Przebywający w hacjendzie Polacy byli osobami ciężko doświadczonymi przez los, którzy na zesłaniu utracili bliskich, majątki, zdrowie i najczęściej zaufanie do ludzi, zwłaszcza do obcych. Trzy lata życia spędzone w Meksyku wystarczyły aby odzyskali wiarę w drugiego człowieka i we własne możliwości. Nie byłoby to możliwe bez pomocy mieszkańców Leon i okolic oraz polskich i amerykańskich organizacji humanitarnych.

 

A ponieważ opowiedziano mi o Santa Rosa widzianej oczyma dzieci, to poniżej historia tego miejsca w formie alfabetu…

 

Rozdział I

Życie w Santa Rosa czyli Mała Polska od A do Z

Powstanie obozu Santa Rosa było efektem wizyty generała Sikorskiego w Meksyku, w grudniu 1942 r.

30 grudnia 1942 r. nastąpiła wymiana not dyplomatycznych w sprawie udzielenia pomocy Polskim uchodźcom, pomiędzy polskim premierem a szefem meksykańskiego MSZ Licenciado Ezequielo Padilla .Meksyk zadeklarował, że (przyjmując uchodźców) kieruje się swoją tradycyjną gościnnością wobec osób prześladowanych przez tyrańskie reżimy, serdecznymi stosunkami pomiędzy krajami i ceni heroiczną postawę Polaków wobec inwazji Niemiec”.

Ustalono, że przewiezienie uchodźców odbędzie się bez jakichkolwiek ciężarów finansowych dla rządu Meksyku, a koszty ich pobytu pokryje rząd polski. Ustalono również, że przyszła repatriacja odbędzie się bez obciążeń finansowych rządu meksykańskiego.

Do Meksyku planowano wysłać około dwudziestu tysięcy polskich uchodźców z zastrzeżeniem , że ich ilość uzależniona będzie „możliwościami imigracyjnymi” Meksyku.

W kwietniu 1943 r. w Mexico City powstała komisja składająca się ze urzędników delegowanych przez poselstwa polskie, brytyjskie, USA i meksykański MSZ, której celem było znalezienie miejsca pod budowę osiedla.

14 kwietnia 1943 r. przedstawiciele komisji wizytowali Santa Rosę a w kilka tygodni później komisja podpisała umowę dzierżawy hacjendy.

Administracja osiedla należała do rządu polskiego. Rząd amerykański i organizacje wspierające wysłały swoich przedstawicieli w charakterze doradców.

Działalność osiedla finansowana była przez następujące instytucje:

– rząd polski dzięki kredytowi otrzymanemu od rządu amerykańskiego reprezentowanemu przez (Foreign Relief and Rehabilitation Operations FRRO Departamentu Stanu USA) pokrywał koszty dzierżawy hacjendy, koszty administracyjne, utrzymania i rozbudowy osiedla,

– Rada Polonii Amerykańskiej (RPA- ang. Polish War Relief) finansowała szkolnictwo, służbę zdrowia i zaopatrzenie w odzież,

– amerykańska organizacja pozarządowa National Catholic Welfare Conference (NCWC) pokrywała koszty działań kulturalnych, zajęć sportowych, oświaty przedszkolnej i pozaszkolnej.

Kontrolę nad wydatkowaniem środków pełnili stali przedstawiciele tych instytucji :

– FRRO – F. Mc Laughlin, po jego śmierci od maja 1945 r. Czesław Mikołajczyk (jednocześnie przedstawiciel RPA)

– RPA – Henryk Osiński, następnie Czesław Mikołajczyk, od stycznia 1946 r. – Adam Laudyn-Chrzanowski

– NCWC – początkowo Irena Dalgiewicz, następnie Renata Rączkowska i Helena Sadowska

– rząd meksykański – reprezentował Jose Louis Amescua, delegat Ministerstwa Spraw Zagranicznych.

Kolonia była doskonale zorganizowana i szybko się rozwijała. W dniu 15 listopada 1943 roku było w obozie 131 pojedynczych pokoi mieszkalnych i 23 sale ogólne. Po roku ilość pojedynczych pokoi wzrosła do 352 a sal ogólnych zmalała do 6. W dniu 1 lipca 1945 roku było 397 pojedynczych pokoi i ani jednej sali ogólnej. Ponadto wybudowano: szpital, pralnię, teatr, pięć sal warsztatowych, piekarnię, 16 pokoi dla administracji. Pod koniec 1945 roku ukończono budowę nowoczesnego sierocińca przystosowanego do potrzeb 300 dzieci. W budynku tym znajdowało się 15 sypialni, sala rekreacyjna, pokoje dla wychowawczyń.

28 listopada 1943 – 1 grudnia 1943 , Teheran. Konferencja „wielkiej trójki” : prezydenta USA Franklina Delano Roosevelta, premiera Wielkiej Brytanii Winstona Churchila i przywódcy ZSRR – Józefa Stalina. Podział krajów Europy na strefy wpływów, Polska znalazła się … pod wpływem Rosji. Ze względu na mające się odbyć jesienią 1944 roku wybory prezydenckie w USA, na prośbę Roosvelta liczącego na głosy Polonii amerykańskiej postanowienia w kwestii polskiej utajniono.

Uchodźcy, z których zdecydowana większość zamieszkiwała przed wojna Kresy jeszcze nie wiedzieli, że kiedy wojna się skończy nie będą mieli dokąd wracać.

A

Jak Administrator i Administracja

Na czele osiedla stał jego kierownik/presidente , wyznaczony przez polski rząd w Londynie administrator osiedla, którym został delegat Ministerstwa Pracy i Opieki Społecznej – Bohdan Szmejko. Objął on swoje obowiązki 16 listopada 1943 r. Do tego czasu nadzór nad obozem sprawowali profesor Eric Kelly a po nim Henryk Stebelski. Szmejko był człowiekiem szanowanym przez mieszkańców, został ojcem chrzestnym kilkorga urodzonych w Santa Rosa dzieci. Alina prawdopodobnie na jego cześć nadała swojemu najstarszemu synowi imię Bohdan. Oczywiście jak w każdej społeczności tak i w Santa Rosa nie wszyscy byli zadowoleni z władz, dochodziło też do sporów wewnątrz administracji osiedla oraz między administracją a przedstawicielami polonii amerykańskiej, którzy wystąpili nawet do premiera Stanisława Mikołajczyka aby usunął Szmejkę ze stanowiska.

Administracyjnie kolonia Santa Rosa była niezależna od władz meksykańskich. Na terenie osiedla obowiązywał polski język, polskie prawo, była polska policja .

Administracja osiedla podzielona była na wydziały (departamenty):

wydział oświaty – na czele z Feliksem Sobota,

zdrowia – podległy dr Samuelowi Chrabołowskiemu, spraw socjalnych-podległy Leonowi Porendowskiemu i finansów – podległy meksykaninowi Adolfo Arioja .

Z założenia Santa Rosa miała być obozem zamkniętym, wejście i wyjście odbywało się za pomocą przepustek. Politycy amerykańscy mieli nadzieję, że odgrodzenie obozu zahamuje przepływ informacji o losie uchodźców. Nie chcieli drażnić Stalina. Z tym problemem Polacy zetknęli się już w Persji. Lokalne gazety informowały o przebywających tam cywilach, uchodźcach wojennych URATOWANYCH przez Stalina. Polacy mogli się przekonać, jak prawdziwy jest stary dowcip:

po czym poznać, że polityk kłamie?

po tym, ze rusza ustami!

W ich przypadku dla umacniania sojuszu z władzą radziecką, na różnych etapach, dyplomatycznie ukrywali prawdę wszyscy.

Politycy nie wzięli jednak pod uwagę doświadczeń ludzi wywiezionych z sowieckiej Rosji oraz tego, że wśród miejscowej ludności będą się czuć tak bezpiecznie. W opowieściach moich rozmówców, kolonia była zamkniętym obozem tylko formalnie. Wiele spraw pomiędzy miejscowymi i mieszkańcami osiedla było załatwianych el confidencia i w przeciwieństwie do sytuacji w sowieckiej Rosji nikt nie obawiał się donosu do władz.

Każde dziecko wiedziało , którędy można wyjść z obozu. Chłopcy chodzili do Leon żeby pograć w bilard! Po tym ile musieliśmy się nachodzić u Sowietów, te kilka kilometrów, nie było problemem. W Santa Rosa był stół, ale nas, smyków nie dopuszczali. To chodziliśmy do miasta, do jednego baru. Najpierw właściciel pozwolił nam zagrać za darmo, ale potem mówi, ciągle gracie, nikt inny nie może skorzystać ,musi być jakaś opłata. Chociaż pesos. Całe kieszonkowe zostawialiśmy w tym barze!

Żeby legalnie wyjechać/wyjechać z obozu należało zgłosić w administracji chęć uprawiania turystyki, odwiedzenia znajomych, konsultacji u lekarza.

Władze Meksykańskie miały szereg własnych problemów społecznych, wysoki poziom bezrobocia, biedy, analfabetyzmu i w żadnym wypadku nie mogły sobie pozwolić na wydatkowanie funduszy na ratowanie polskich uchodźców ale dały im dużo więcej niż zobowiązały się w porozumieniu z polskim rządem i więcej niż Polacy mogli się spodziewać.

widok osiedla

 

osiedle w budowie

 

stebelski

 

 

 

Rozdział III

Najdalsza podróż

(Indie – Australia- Nowa Zelandia-USA- Meksyk)

W maju 1942 r. – po tym jak niemieckie U-booty zniszczyły dwa meksykańskie statki handlowe w Zatoce Meksykańskiej, Meksyk przystąpił do wojny .

W grudniu generał Sikorski złożył wizytę w Stanach Zjednoczonych, gdzie bezskutecznie zabiegał o poparcie Roosvelta dla polskiego stanowiska w sprawie przyszłej granicy wschodniej. Amerykanie zaaranżowali wizytę generała Sikorskiego w Meksyku.

Na wspólnej konferencji prasowej Prezydent Meksyku, Manuel Avila Comacho ogłosił podpisanie porozumienia pomiędzy Polską a Meksykiem w sprawie czasowego pobytu na terenie Meksyku „polskich uchodźców z Azji”. Generał Sikorski odznaczył prezydenta Comacho Orderem Orła Białego.

 

17 maja 1943 r. na pokładzie okrętu Hermitage wyrusza z Bombaju do Meksyku pierwszy transport uchodźców, wśród których znajduje się Alina Srzedzińska. Jej młodszy brat wstąpił do armii Andersa. Chce się bić o wolną Polskę . Nie skończył jeszcze 17 lat, ale podał, że ma więcej. Leszek jest nie tylko bardzo młody, ale także drobny, niski. Po wojnie rodzina będzie się z niego naśmiewać, że w wojsku koledzy nosili za niego karabin, bo nie nadążył by za nimi. Tak naprawdę dużo się z kolegami nie nabiegał – po odbytym szkoleniu został kurierem,  przesyłki rozwoził najczęściej samochodem.

Nie wiadomo dlaczego Alina nie wstąpiła do junaczek i nie podążyła za bratem. Być może była zbyt osłabiona przebytą chorobą? A może poznała już wówczas swojego przyszłego męża – Józefa Wiercińskiego i marzyła o spokojnym życiu z dala od wojny?

  1. Polaków płynie „w klasie żołnierskiej” wraz z wojskiem australijskim i nowozelandzkim. Żołnierze wracają do domu po kampanii afrykańskiej. Jest wśród nich wielu chorych i paru rannych. Życie zaczyna się o siódmej rano, kończy o siódmej wieczorem Zaraz po zachodzie słońca, tuż po 18, wszyscy obowiązkowo opuszczają pokład a światło musi zostać wygaszone we wszystkich kabinach. Hermitage, dawniej zwany „Conte Briano” został zarekwirowany przez Amerykanów Włochom w kanale panamskim. Wybudowany jako luksusowy liniowiec pasażerski, w 1925 roku, długi na 203 metry, szerokości 23 metry, wysoki na 8,36 metra, miał 180 miejsc pasażerskich w I klasie, 220 w II klasie, 390 w klasie ekonomicznej i 2660 w III klasie. Kolos ! W 1941 roku Amerykanie przebudowali go na transportowiec wojskowy. Otrzymał wówczas uzbrojenie artyleryjskie w postacijednego działa kalibru 127 mm (na rufie) oraz sześciu dział 76 mm. Jest bardzo szybki.

Alina jest już pełnoletnia, w grudniu 1942 r. skończyła 18 lat. Z twarzy zniknęła jej dziecięca beztroska. Ma krótkie włosy- pamiątka po przebytej chorobie. Ojca i najstarszego brata nie widziała od 3 lat. Czy żyją? Nie wie co się dzieje z matką, która została w Kazachstanie. Leszek przebywa prawdopodobnie w okolicach Palestyny. Alinie została tylko wiara i nadzieja, że któregoś dnia się odnajdą. Jak większość uchodźców poleca się i bliskich boskiej opiece i próbuje poznać przyszłość za pomocą kart. Wróżbiarstwo i stawianie pasjansów stało się wśród zesłańców niezwykle popularne, żeby nie powiedzieć powszechne. Czasy są bardzo niepewne. Ludzie nie wiedzą co się z nimi stanie za dzień, miesiąc, dwa. W ciągu kilku ostatnich lat tyle się w ich życiu wydarzyło, przemierzyli tysiące kilometrów nie wiedząc gdzie i kiedy ich odyseja dobiegnie końca, próbują więc szukać odpowiedzi na pytanie  o przyszłość i los swoich bliskich gdziekolwiek -byle jakąś uzyskać. Wiele decyzji jest podejmowanych pod wpływem snów. Zwłaszcza, jeśli śnią się najbliżsi.

Jednej z kobiet, która zapisała się na listę osób wyjeżdżających do Afryki, przyśnił się mąż , zły jakiś. „Oooo,- pomyślałam – może jak tam pojadę to się już nigdy nie spotkamy? Na drugi dzień poszłam się przepisać. I mówię: nie mogę jechać do Afryki, bo mąż się nie zgadza. I przepisali!

Prawie połowa spośród polskich pasażerów którzy płyną okrętem nie ma ukończonych 19 lat.

W wieku 15-19 lat jest osiemdziesiąt dziewcząt i tylko czterech chłopców.

Na pokładzie statku zawierane są przyjaźnie, którym będą wierne przez długie lata, często do ostatnich swoich dni. Część dzieci  to sieroty, których rodzice pomarli na Syberii, w Kazachstanie albo w drodze do armii. Niektórzy zostali rozdzieleni z opiekunami na stacji, ktoś nie zdążył wsiąść do pociągu, ktoś zgubił się w tłumie. Są i takie które nie pamiętają swej przeszłości.

Alina o Meksyku nie wie właściwie nic. Wyobraża sobie, że jest piękny.

Ale co jeśli trafi z deszczu pod rynnę?  Ktoś mówił, że w latach 20 w Meksyku nacjonalizowano  majątki kościelne. W Boga nie wierzą! Czy  będzie jak w Rosji?

Czy Meksykanie to komuniści?

Chyba gorsi niż Sowieci nie będą.

Powtarzane z ust do ust plotki mają wpływ na nastroje, ludzie są nieufni. Doświadczyli tyle zła.

Większość osób trafiła na listę do Meksyku przez zupełny przypadek.

„- Chciałam jechać do Afryki – opowiadała jedna z kobiet- ale tam sami czarni ludzie mieszkają, to strach… zdecydowałam się na Meksyk a jak już się zapisałam, to mi powiedzieli, że tam sami czerwonoskórzy z pióropuszami na głowie po ulicach biegają. Czy to jednak prawda?

– Pani, niech oni już sobie będą czerwonoskórzy, byle tylko czerwoni nie byli!”

17 maja 1943 roku , o 10 rano w słoneczny, duszny poranek -Hermitage podnosi kotwicę. Powoli rusza. Port Bombaj jest zaminowany. Mijają szereg większych i mniejszych wysp. Około czwartej ginie ląd….

18 maja są już na pełnym morzu. Kolejne dni niewiele różnią się od siebie. Jedynym urozmaiceniem są msze święte, nabożeństwa majowe i ćwiczenia na wypadek ataku łodzi podwodnych. „Abandon ship”. Początkowo idzie to bardzo nieskładnie. Jest gorąco i duszno. Wieczorem z trudem można zagnać ludzi do wnętrza statku.

22 maj, sobota 1943

Coraz większy porządek. Ludzie przyzwyczajają się do nowych warunków.  Mimo morskiej choroby. W szpitalu 140 osób. Głównie malaria.

Za to wszyscy wychwalają jedzenie. Morze spokojniejsze, ale pochmurno i deszcz.

23 maj, niedziela 1943

Nareszcie chłodny dzień. O dziesiątej dwa nabożeństwa. W messie oficerskiej protestanckie nabożeństwo, na pokładzie B nasza msza święta. Przystępuje do komunii wielu Nowozelandczyków. Po trzech latach wojny wracają do domu.

Tak lubię godzinę przedwieczorną na górnym pokładzie… To niezmierzone niebieskie morze. Jesteśmy na wysokości Sumatry. Płyniemy na południowy wschód.

26 maj, środa, 1943

Amerykanie obawiają się chorób zakaźnych u dzieci – stąd dziś przegląd lekarski wszystkich dzieci.

Normalne ćwiczenia „abandon ship “w południe.

Morze pozornie dziś spokojne, ale mimo to statkiem kołysze poważnie. Chłodno coraz bardziej. Piękny zachód słońca. Dziś pod wieczór widziałem dwa wieloryby, jak dwie łodzie podwodne , płynęły w przeciwną do naszego statku stronę.

Jesteśmy na 15 ° szerokości południowej. Oddaleni o 600 mil na zachód od brzegów Australii.

27 maj, czwartek 1943

Dziś rano niespodzianka. Około godziny dziesiątej trzydzieści od strony Australii przyszedł na nasze spotkanie destroyer australijski. Mamy teraz towarzysza. Jakoś człowiek raźniej się czuje niż sam wśród tych bezmiarów wód południowej półkuli. Widać dla urozmaicenia ciągle podają sobie sygnały świetlne.

Zimno tak, że na pokładzie można wytrzymać tylko w słońcu.

Wieczorem w czasie brydża , którego grałem z oficerem nowozelandzkim, panem Reiti i jakimś Amerykaninem z Czunkingu  statek nasz zaczął płynąć znacznie szybciej niż normalnie. Co to było nikt nie wie.

Wiadomości ze świata dobre. Znów Niemców szalenie bombardują.

28 maj, piątek 1943

Dziś urozmaicenie. Towarzyszący nam destroyer australijski odbywa ćwiczenia. Strzela z dział do obłoków. Budzi to niepokój wśród niektórych pasażerów. Około południa nowa sensacja, nadleciały ze strony Australii dwa samoloty. I one czuwają nad bezpieczeństwem naszego „Hermitage” vel „ Conte Bianco”. Zwiedziłem dziś szpital na statku, wspaniale zorganizowany. Sala operacyjna, poszczególne oddziały, apteka. Jest nawet miejsce dla furiatów.

Henryk Stebelski – autor dziennika , z którego pochodzą powyższe fragmenty, polski dyplomata, oddelegowany przez rząd do przewiezienia uchodźców do Meksyku, od pierwszych dni starał się zintegrować grupę  i wprowadzić mechanizmy organizacyjne, które miały im służyć za podstawę życia w obozie. Przydzielał funkcję, rozdzielał obowiązki, powoływał „wice komendantów” i grupowych. Już od 24 maja dzieci miały zajęcia szkolne. Zostały podzielone na grupy w zależności od wieku. Wykładały pani Jadwiga Kowalikowa,  Zofia Orłowska, ksiądz Jagielnicki i kilka Amerykanek, które podjęły się uczyć dzieci angielskiego. Pani Tyszkiewicz pełniła funkcje tłumacza komunikatów radiowych. Uchodźcy pragnęli wiadomości ze świata, a niewielu znało języki obce. Część osób zostało oddelegowanych do pracy w kuchni.

Atmosfera na statku była bardzo dobra. Ze względów bezpieczeństwa wprowadzono jednak żelazną dyscyplinę.

29 maj, sobota 1943

Dziś przykra sprawa. Mimo ciągłych upomnień mężczyźni palą papierosy w miejscach gdzie nie wolno. Kilka razy zapowiadałem, że będę karać. Wczoraj wieczorem żandarmi schwytali Motylickiego. W mojej obecności odbył się sąd kapitana statku. Uroczyście, w galowych mundurach zamknęli go do aresztu na trzy dni o chlebie i wodzie. Bardzo to było oficjalne, nie mogłem protestować.

1 czerwca 1943 r. przypływają do Melbeurn. Jest piękny, słoneczny, ZIMOWY dzień.

Uchodźcy otrzymują dary z czerwonego krzyża. Po krótkim postoju, 5 czerwca są już na Oceanie południowym.

Zmienili się podróżni. Australijczycy wysiedli. Mamy US marines. Bohaterzy z rocznych już walk z Japończykami na północnych wyspach Australii – Guadalcanal i wyspy Salomona. Robią wrażenie żołnierzy Legii Cudzoziemskiej. Są to chorzy i ranni, którzy wracają do Stanów. Opowiadają o ciężkich warunkach walk z Japończykami, nie bardzo kochają Mc Artura. Jest także 600 młodych lotników australijskich, szkoła kadecka. Jadą na dalsze przeszkolenie i po sprzęt do Kanady. Znów nowy nastrój na statku. Bardzo burzliwe morze.

8 czerwiec, wtorek 1943

Dziś definitywnie jesteśmy już na Pacyfiku. Okrążamy Nową Zelandię. Rano widać było kontury wyspy Steward, gdy przepływaliśmy zatokę Feraux. W ciągu całego dnia kontury Alp Południowych Południowej Wyspy Nowej Zelandii. Zwłaszcza odcinały się ostro szczyty górskie na tle pięknie zachodzącego słońca. Słońce zachodzi dziś z lewej strony statku odwrotnie niż co dzień – dowód, że idziemy na północ. Morze zupełnie spokojne, co podobno w tych stronach jest o tej porze roku rzadkie niesłychane.

Od południa rozmaitości na statku. O trzeciej dzieci nasze żegnały miłych Zelandczyków. Pułkownik Zelandzki i ja mieliśmy przemówienia. O siódmej mój odczyt o Nowej Zelandii. O dziewiątej żołnierze nowozelandzcy dali koncert na harmonii. Byli oni razem z naszem wojskiem pod Gazalą.

Jutro rano mamy być w Wellington.

11 czerwca, piątek 1943

Nowi pasażerowie. Tym razem same mieszane narodowości, przeważają Amerykanie. Wieziemy nowych 3000 żon. Rozdaję olbrzymie ilości prezentów, jakie dali naszym ludziom dobrzy Nowozelandczycy.

Piękna pogoda. Ocean spokojny. Jakiś on inny niż morza które dotąd widziałem. Bardziej niebieski. Powoli giną za nami wybrzeża Nowej Zelandii. Płyniemy na północny wschód. Towarzyszą nam dwa samoloty, dużo delfinów i … wielkie albatrosy..

22 czerwca, wtorek 1943                                                                                                                    

Pacyfik .Dziś od rana poruszenie. Dzieci nasze przygotowują przedstawienie – tańce ludowe. Rano z Karolkiem Tyszkiewiczem i Helą Kowalikówną byliśmy u kapitana ofiarować mu program.

O drugiej wszyscy zebrali się na pokładzie. Wszystko było oblepione żołnierzami i marynarzami. Z kapitanem zajęliśmy miejsca. Wstępem było moje przemówienie. Treścią – że dzieci i kobiety polskie na statku to rodziny ich towarzyszy broni.

Program to chór i tańce góralskie, kujawiak i krakowiak. Świetne kostiumy zrobione dopełniły powodzenia. Kapitan Townsend odpowiedział im po polsku!

25 czerwca zawijają do portu w San Pedro.

Spać nie bardzo mogłem. Wschód słońca wspaniały. Na statku już zupełne złamanie dotychczasowej dyscypliny. Trzy bombowce wylatują na nasze spotkanie. Mijamy wyspę. Chciałoby się ją dotknąć – czy aby na pewno amerykański ląd. Wchodzimy do zatoki. Pełno cystern naftowych. O 11 przybijamy do mola. (..) O 12 tej pierwszych wynoszą rannych, potem nasi uchodźcy pięknemi autobusami jadą do obozu. (..) Ameryka, Los Angeles, światła – jestem oszołomiony zupełnie”.

 

Po wyjściu na ląd mężczyźni i kobiety zostają rozdzieleni. Nowoczesnymi autobusami jadą do obozów. Po drodze widzą miasto, szerokie, czyste ulice, pola naftowe. Po dwóch godzinach jazdy mężczyźni docierają do Alien Camp w Tuna Canyon . Obóz otoczony jest drutem kolczastym. Witają ich uzbrojeni strażnicy. Czują się jakby znów trafili do sowieckich łagrów. Za sąsiadów mają Japończyków i Niemców. Zostają skierowani do luksusowych baraków, wyposażonych w łóżka z materacami i czystą pościelą. Na podłodze „nie było nawet włosa”. Większość wyczerpana zasnęła. Jednak po kilkunastu minutach rozchodzący się alarm oznajmił , że właśnie nadeszła pora lunchu. Jedzenie było bardzo smaczne. O godzinie 22 kolejny rozkaz – wszyscy muszą zgasić światło. Są obserwowani przez strażników stojących na obozowych wieżyczkach.

 

26 czerwca, sobota 1943

„ Jedziemy do obozu mężczyzn- Congou.- Kręcimy się po okolicy , wspaniała California- raj na ziemi. Położenie obozu wspaniałe. Szkoda tylko, że druty i sąsiedzi Niemcy i Japończycy.”

W obozie kobiecym Griffith Park Interment Camp w Burbank panował radośniejszy nastrój – panie dostały od polonii prezenty -nowe ubrania, w które zaraz się poprzebierały.

Jeszcze przed przybyciem uchodźców Polonia amerykańska zabiegała o to, aby chociaż dzieci mogły osiedlić się w USA. Ksiądz Wacław Zajączkowski, redaktor „Posłańca Serca Jezusa” zaproponował ulokowanie sierot u polskich rodzin. W krótkim czasie zebrał listę rodzin, które zadeklarowały pomoc i przyjęcie pod własny dach małych uchodźców. Władze amerykańskie stały jednak na stanowisku, że Stany mogą być wyłącznie krajem tranzytowym i zagroziły polskim dyplomatom, że w przypadku jakichkolwiek nacisków z ich strony doprowadzą do wstrzymania ewakuacji Polaków z Indii i Iranu

 

28 czerwca 1943 rok.

Pociąg Los Angeles- El Paso

Arizona małe wzgórza, kraj pustynny. Pociąg nasz składa się z 12 wagonów zwykłych, 5 pulmanów dla dzieci i matek oraz pulmana dla administracji i dwa wagony restauracyjne. Przejazd małej grupy zorganizował rząd USA bez zgody kongresu, stąd nie może wyjść do kongresu sprawa tranzytu 706 polskich uchodźców przez terytorium USA. Ludzie się niepokoją. Obsługa naprawdę wspaniała. Jedzenie doskonałe. Tylko ta straż immigracyjna nieco peszy.

 

Hollywood – przeraża bogactwem i dobrobytem.

Ciudad Juarez jest biedne, zaniedbane, pełno tu żebraków.

Kontrast pomiędzy USA i Meksykiem jest olbrzymi. Początkowo uchodźcom Meksyk przypomina Rosję. Nie jest tak piękny jak sobie wyobrażali. Ludzie nie wyglądają na tak zamożnych jak w Ameryce .

Pierwszego lipca 1943 r. pociąg wjeżdża na stację w Leon. Peron przystrojony jest flagami Polski i Meksyku. Na peronie tłumy mieszkańców. Na czele delegacji stoi burmistrz Leon. Alina słyszy dźwięk Mazurka Dąbrowskiego. Płacze. Meksykanki obejmują wychodzące z wagonów kobiety i wskazują na niebo. Uchodźcy rozumieją to jednoznacznie: To Bóg ich uratował, Bóg ich tu sprowadził, teraz są bezpieczni.

meksykańska orkiestra towarzyszyła Polakom od pierwszego dnia mesykańska orkiestra z Leon

Tym prostym gestem Meksykanie zdobywają serca uchodźców.

Meksykanie, od wieków podbijani przez Hiszpanów, Francuzów, Amerykanów zdają się najlepiej rozumieć los Polaków. Jak to ujął jeden z nich:

„Meksykanie to prości ludzie ale z tych, którzy jak mają tylko szklankę wody, to się nią podzielą”.

Leon Leon

Polacy nie rozumieją słów, którymi miejscowi do nich mówią ale czują ich ciepło i współczucie. Po uroczystym przywitaniu na dworcu  zostają zapakowani do samochodów ciężarowych, cała trasa przejazdu ozdobiona jest kwiatami i papierowymi flagami a mieszkańcy witają ich brawami.

Drugi transport (728 osób) przybył do Leon 2 listopada 1943 r. Uchodźcy płynęli tym samym okrętem – USS Hermitage. Wyruszyli z Bombaju 19 września, przez Melbeurn ( 4 października) i Bora Bora ( 14 października), 24 października dopłynęli do San Pedro koło Los Angeles. Przebywali w obozie wojskowym Santa Anita.

Władysław Rattinger, odpowiedzialny za przewóz drugiej grupy wspominał, że w Santa Anita odwiedziły ich wolontariuszki z armii amerykańskiej. Miały za zadanie spisać zeznania Polaków z pobytu w Rosji. Po pewnym czasie wolontariuszki poprosiły Rattingera, żeby jako opiekun grupy wyjaśnił ludziom, że   nie muszą kłamać! Amerykanki nie uwierzyły w opowieści uchodźców. Nie mieściło im się w głowie że ci ludzie zostali wywiezieni w głąb sowieckiej Rosji bez żadnej winy, że nie popełnili żadnego przestępstwa, nie działali w organizacjach antysowieckich. Nie wierzyły w warunki, w których przyszło im tam żyć. Były przekonane, że te historie są wymyślane aby nakłonić Amerykanów do większej pomocy. Rattinger musiał tłumaczyć, że uchodźcy nie tylko nie koloryzują, ale często pod wpływem wstydu czy bólu o wielu najtragiczniejszych rzeczach nie mówią w ogóle.

 

Hermitage Hermitage

 

wł. Bronisław Stefański wł. Bronisław Stefański wł. Bronisław Stefański wł. Bronisław Stefański

 

1941/1942

30 lipca 1941 roku zostaje podpisany układ Sikorski –Majski przywracający stosunki dyplomatyczne między Polską i Związkiem Sowieckim. Układ przewidywał budowę armii polskiej na terenie ZSRR pod polskim dowództwem (późniejsza Armia Andersa) a także, w protokole dodatkowym Rosjanie gwarantowali „amnestię” dla obywateli polskich: więźniów politycznych i zesłańców przebywających na terenie ZSRR.

Od jesieni na terenie Kazachstanu i Powołoża formowana jest armia polska.

Uwolnieni zesłańcy ruszają do armii . Jedni aby zaciągnąć się i walczyć, inni (kobiety, dzieci) w oczekiwaniu pomocy. Wielu w drodze ku wolności ginie z głodu i chorób. Setki rodzin zostaje rozdzielonych.

Polacy poszukują oficerów, wziętych do niewoli przez sowietów. Stalin wyjaśnia Sikorskiemu, że „pewnie są w Mandżurii”.

Wiadomość o amnestii i tworzeniu się armii polskiej nie docierała automatycznie do wszystkich. Dużą rolę odegrali polscy emisariusze, którzy przemierzali setki kilometrów aby tą informację przekazać rodakom. Tym ludziom należy się olbrzymi szacunek, bo niejednokrotnie narażali własne zdrowie i życie. To między innymi dzięki ich poświęceniu Polakom udało się coś, czego Stalin na pewno się nie spodziewał: w ciągu kilku miesięcy stworzyli państwo w państwie. Bez własnego terytorium, z rządem na emigracji, bez środków finansowych potrafili w krótkim czasie doskonale się zorganizować. Jak grzyby po deszczu powstawały polskie delegatury, polskie sierocińce, polskie szkoły.  Celem radzieckiej amnestii było utworzenie polskiej armii do walki z Hitlerem i nie tylko sowieci ale i Brytyjczycy nie spodziewali się że za zdatnymi do służby mężczyznami podąży „dodatek”  w postaci  kobiet i dzieci.  Wojskowi wiedzieli, że nie mogą zostawić swoich bliskich na nieludzkiej ziemi.  Kto mógł rwał się do walki. Do polskiego wojska chcieli wstępować i 15 i 50- latki.  Najpierw trzeba było jednak uzyskać zgodę na wyjazd i zgromadzić środki na ten cel.  W sowchozach niechętnie pozbywano się  taniej siły roboczej. Sowieci zezwalali na ewakuację  osobom, które w 1939 r. zamieszkiwały polskie Kresy, tylko w sytuacji gdy należały do rodzin wojskowych. Jeżeli taka osoba nie miała polskiej narodowości, musiała udokumentować, że jest najbliższym krewnym żołnierza.

W praktyce wojskowi, podawali nazwiska obcych ludzi za swoich krewnych, a polscy urzędnicy przymykali oko na „zmianę tożsamości”. Czasami ludzie dzielili się swoimi dokumentami,

Alina oddała swoją legitymację pewnej żydowskiej dziewczynie. Pierwszeństwo w ewakuacji miały dzieci z sierocińca a w dalszej kolejności  rodziny wojskowych. Pozostałe osoby mogły wyjechać w miarę wolnych miejsc. Janina została w Pawłodarze.  Prawdopodobnie  uznała, że dzieci bez niej lepiej sobie poradzą. A może zabrakło środków? Nie mogła przewidzieć, że w ciągu kilku miesięcy jej status znów się zmieni.  Na akcie zawarcia małżeństwa Janiny i Teofila z 1920 r. zachowanym w domowym archiwum  widnieje zapis: wydano paszport tymczasowy 24 kwietnia 1942 r. Nr 515/42.

Można zatem przypuszczać, że Alina i Leszek   wyruszyli w drogę  do polskiej armii na  początku maja 1942 r a Janina początkowo zamierzała jechać z nimi.

Latem, 1942 r. dzieci docierają do Krasnowodzka. Następnie przez morze kaspijskie z tysiącami innych uchodźców przeprawiają się do portu w Pahlewi. Są wolni!

 

Rok 1942

Wiosną i latem 1942 roku armia polska opuszcza terytorium Związku Sowieckiego i udaje się do Iranu. Za nimi podążają tysiące polskich rodzin chcących za wszelką cenę opuścić „nieludzką ziemię”.

W Pahlevi, Teheranie i Isfahanie- gdzie powstały obozy dla uchodźców, malaria, tyfus i wycieńczenie długotrwałym głodem spowodowały, że dla wielu Polaków Persja stała się ostatnim etapem ich wędrówki.

Z chwilą przerzucenia polskiego wojska na front afrykański szukano dla cywilów miejsca położonego z dala od działań wojennych. Stany Zjednoczone odmówiły ich przyjęcia. Rząd angielski zaproponował ich przerzut drogą morską do państw Wspólnoty Brytyjskiej w tym: Indii, Nowej Zelandii i państw Afrykańskich: Rodezji, Kenii, Ugandy, Tanganiki.  Pod koniec grudnia pojawiła się możliwość wyjazdu do Meksyku.

Kiedy uchodźcy zeszli ze statku, większość z nich uklękła,  ucałowała perską ziemię a potem  zaczęła się modlić.  Niektórzy Brytyjczycy obserwując to zachowanie uznali, ze Polacy są fanatykami religijnymi. Nie rozumieli tego gestu.

Polacy opuścili sowiecką Rosję chorzy, wycieńczeni i zawszeni. Część po zbadaniu przez inspektorów sanitarnych od razu trafia do szpitala. Pozostali są dokładnie goleni a ich ubrania  rzucane na stosy i palone.  Po kąpieli otrzymują odzież pochodzącą z darów. Niektórzy wyglądają zabawnie, bo nie wszystko na wszystkich pasuje, ale sam fakt, że potrafią  śmiać się ze swojego wyglądu świadczy  o tym jak wielka zmiana zaszła w nich na wolności.

Z Pahlavi (dziś Bandar-e-Anzal), po odbyciu kwarantanny trafiają w okolice  Teheranu.  W miejscach postoju uchodźców tworzą się i stale powiększają „polskie” cmentarze. Tak jakby ludzie, którzy wyrwali się z nieludzkiej ziemi czuli, że tu wreszcie mogą odejść w spokoju.

Z jakiś powodów śmierć „na wolności” była uważana za lepszą niż „na nieludzkiej ziemi”.   Najgorsza, najstraszniejsza była śmierć w pociągach wiozących z Polski na zesłanie– bo wtedy nie było pogrzebu, nie było nawet modlitwy a ciała porzucano „w polu”. Źle było umrzeć na posiołku, zwłaszcza kiedy śmierć masowo zbierała swoje żniwo  i  nie było nikogo, kto by zadbał o krzyż i spamiętał, gdzie kto został pochowany.  Śmierć w Persji była „porządna”, bo organizowano pogrzeb i zapewnione było miejsce spoczynku „wśród swoich”.  Na przedmieściach Teheranu powstał polski cmentarz- Dulab. W kwaterze dziecięcej , liczącej 200 mogił na wielu grobach wpisano wyłącznie imię, bo nikt o zmarłych nic nie wiedział, poza tym, że są Polakami. Łącznie pochowano tam około 2000 osób, to największy polski cmentarz w Iranie.

Wiele osób chorowało i umierało z przejedzenia, bo ich żołądki przywykłe do długotrwałego głodu nie były w stanie strawić pełnowartościowego,  często tłustego pożywienia (baraniny).

Alina i Leszek rozdzielają się. Alina, chora na tyfus, trafia do szpitala. Leszek zaciąga się do polskiego wojska.

 

Rok 1943

15 stycznia 1943 r. Rada Komisarzy Ludowych ZSRR podejmuje decyzję o paszportyzacji osób posiadających obywatelstwo polskie, które w dniach 1 i 2 listopada 1939 znajdowały się na obszarach przyłączonych wówczas do ZSRR. W praktyce oznacza to narzucenie radzieckiego obywatelstwa tym osobom. 

13 kwietnia 1943 roku niemieckie radio podało wiadomość o odnalezieniu grobów  12 tys. polskich oficerów w lasku katyńskim koło Smoleńska, kiedy polski rząd zwrócił się do Międzynarodowego  Czerwonego Krzyża  z prośbą o wyjaśnienie,  Kreml zerwał z nim  stosunki dyplomatyczne.

W Rosji zamknięto polskie placówki opiekuńcze, zakazano dalszego werbunku do polskiej armii.

Przywódcy Wielkiej Brytanii i USA obawiając się, że Stalin może podpisać układ pokojowy z Hitlerem, doceniając zasoby ludzkie i potencjał gospodarczy Sowietów  w wojnie , ukrywają prawdę o Katyniu.

 

Janina odważnie odrzuca „propozycję” przyjęcia paszportu .

Namawia znajomych Polaków, aby oni również nie przyjmowali sowieckiego obywatelstwa.

Po latach, już w Polsce, Alina ma za złe matce, że swoim uporem narażała siebie i innych. Dzieci, których matki również zostały skazane, trafiają do sowieckich domów dziecka . To właśnie zarzuca Alina swojej matce: zbyt wysoką ceną za patriotyzm jest rozdzielenie rodziny, często już na zawsze. Tym bardziej, że najgorsze konsekwencje ponosiły dzieci.

Namawianie przez NKWD do przyjęcia sowieckiego paszportu odbywa się początkowo w atmosferze życzliwości. Jeden z argumentów, które słyszy Janina to, że „ ma córkę stachanowkę” więc to wstyd żeby ona, matka stachanowki demonstrowała tak antysowiecką postawę.

 

Później następuje tłumaczenie:

„Czy wy nie rozumiecie, że Polski nie ma i nigdy nie będzie! Wasze myślenie o tym, że  wrócicie do Polski jest tak głupie, jak byście myśleli, że możecie chodzić po ścianach!”

Janina odpowiada:  No, faktycznie dla mnie starej chodzenie po ścianach jest raczej niemożliwe, ale dla młodego akrobaty  to właściwie  nic takiego ( „dla fiskulturnika eto niczego”)

Wsadzają ją do aresztu. Naczelnik więzienia to wyjątkowe bydle -lubi się znęcać. Zamyka ludzi w malutkim pomieszczeniu,  tak że nie mogą ani stać ani siedzieć. Potem dręczy ich na przesłuchaniu : grozi, zastrasza, krzyczy. Janina  się go nie boi. Procentuje doświadczenie zdobyte w szpitalu dla umysłowo chorych- ataki szału nie robią na niej wrażenia, wyobraża sobie, że jest on kolejnym pacjentem. Tyle, ze najmniej kulturalnym.

Kiedy  ją wyzywa (a repertuar miał ponoć przebogaty), opowiada co myśli o  Polakach i Polsce Janina milczy. Dopiero na koniec, kiedy krzyknął  do niej : Won! Janina mówi pierwsze i jedyne zdanie:  ( po rosyjsku, bo znała ten język doskonale): „ Towarzyszu naczelniku, a moglibyście to wszystko  jeszcze raz  powtórzyć, bo ja niczego z tego, co mówiliście,  nie zrozumiałam!”

Co ciekawe „towarzysz naczelnik” już więcej na przesłuchanie jej nie wezwał. Janina  podkreślała  że ryzykowała wyłącznie własnym zdrowiem. Wiedziała, ze dzieci nie wpadną już w łapy NKWD, mogła mówić co chciała. Wielu ludzi załamywało się pod wpływem strachu o najbliższych. Jeśli ktoś poznał ból po stracie członka rodziny robił wszystko aby ratować tych, którzy mu pozostali.

Sąd ludowy, w skład którego weszli:  kucharka, kierowca i Kirgiska skazał ją na  dwa i pół roku pracy w kopalni,  w okolicach Karagandy. Za odmowę przyjęcia sowieckiego paszportu wyrok  byłby niższy  ale dołożyli jej za tą agitację.

Kirgizkę Janina nazywała „Bemelejde”- co oznacza  „rozumiem”. Kobieta nie znała języka rosyjskiego, w którym odbywał się „proces” i cały czas powtarzała tylko : „bemelejde, bemelejde”. Prawdopodobnie nie miała pojęcia w czym uczestniczy . Kazali skazać, to skazała. Oskarżała władza radziecka więc wyrok nie mógł być inny.

W kopalni  Janina spotyka się  z najgorszymi zbrodniarkami: morderczyniami, dzieciobójczyniami, wielokrotnie karanymi.  Dręczą ją, biją, molestują.

Pewnego dnia jedna z nich zachorowała. Nikt nie umiał a może nie chciał jej pomóc. Towarzyszki już walczyły między sobą o  podział władzy.  Janina  zdiagnozowała chorobę. Co więcej, pomogła tej kobiecie dostać się do szpitala. Po wyzdrowieniu  dawna prześladowczyni Janiny szybko wróciła do sił i władzy. Odwdzięcza się tak jak umie: chroni Janinę,  częstuje ja papierosami, zmusza inne więźniarki do pracy za nią. Podkreśla, że jest jej jedyną prawdziwą przyjaciółką.

Janina nie uważa ich wzajemnych relacji za przyjaźń, ale docenia tą wdzięczność bo jej sytuacja radykalnie się zmienia. Bardzo awansuje w więziennej hierarchii. Już nikt nie ośmiela się jej dotknąć.

Nie trwa to jednak długo – Janina  choruje, trafia do szpitala. Pewnej nocy śni jej się, że na niebie pojawiła się wielka księga, a w niej ktoś cyrylicą napisał po rosyjsku :” u ciebie jest rak”.

Rano opowiada o tym pielęgniarce.  Ta najpierw  bagatelizuje całe zdarzenie : „mało ci jednej choroby, ma ci się jeszcze rak przyplątać”, ale później dzieli się ta opowieścią z wizytującym szpital lekarzem. W międzyczasie Janina, której sen nie daje spokoju, wyczuwa w piersi spory guzek.

Lekarzem wizytującym szpital jest profesor Gonczarow, rosyjski Żyd, wielka sława, przez kilka lat więzień, po odbyciu kary pozostał na zesłaniu. Bada Janinę  i mówi: „ Będzie dobrze!  Jak zrobimy operację, masz 90% szans, że wyzdrowiejesz jak nie zrobimy– to tyle samo, że szybko umrzesz”.

Warunki w szpitalu są tragiczne, ale Janina poddaje się operacji. Wiele lat później, już w Polsce , pewien badający ją lekarz jest zachwycony „mistrzowskim cięciem” i namawia Janinę aby zgodziła się pokazać bliznę pooperacyjną studentom medycyny ze Szczecińskiej  Akademii Medycznej jednak ona nie ma ochoty wyjaśniać,  gdzie i kiedy został wykonany zabieg.

Po operacji Janina  pracuje w szpitalu. Jest to bardzo dobra praca, w cieple. Pewnego dnia na oddział przywieziono Kazacha. Strasznie cierpiał. Dyżurujący lekarz nakazuje Janinie, żeby  zrobiła pacjentowi gorące okłady na brzuch. Jednak ona  wypytuje chorego o wszystkie objawy. Jest przekonana, że to zapalenie wyrostka.  Chce zawiadomić lekarza, ale ten zaszył się gdzieś i (jak to często bywało) pił.  Janina odszukuje innego lekarza, który natychmiast kieruje pacjenta na stół i wycina wyrostek.

W szpitalu szerzy się plotka, że” Ruski chciał zabić Kazacha, a Polka go uratowała”. Lekarz prowadzący wezwał Janinę i pyta dlaczego nie wykonała jego polecenia.  Kiedy tłumaczy mu, jakie miała wątpliwości wyrzuca ją z pracy kwitując: „jak ja ci kazałem zrobić gorące okłady, to trzeba był je zrobić, nawet gdyby Kazach miał od nich zdechnąć.  A  jak ci się zachciało ratować Kazacha, to teraz sama zdychaj”.

Nowe zajęcie Janiny to praca przy wyrębie lasu. Janina nie radzi sobie z wysiłkiem fizycznym i przejmującym zimnem. Jest na skraju wytrzymałości.  Po kilku dniach   zostaje wezwana (wraz z kobietą, która była w jej brygadzie) do naczelnika. Takie wezwanie mogło  oznaczać wyłącznie kłopoty. Zdaniem Janiny najlepszym sposobem na przetrwanie było tak  żyć i pracować, żeby nie być  zauważanym przez władze. Pod żadnym pozorem nie rzucać się w oczy – to była jej dewiza.

Pierwsza weszła znajoma Janiny. W pokoju siedziało dwóch mężczyzn, którzy zadali jej jedno pytanie :

– A robota u was jest ? ( czy macie pracę?)

– Jest

-No to haraszo ( to dobrze).

 

I kazali jej wyjść i zawołać koleżankę. Zdążyła tylko szepnąć Janinie o co pytali.

 

Kiedy weszła Janina usłyszała to samo :

– A robota u was jest?

 – Jest…. 

-No to haraszo …

 

A potem padły  kolejne pytania: gdzie pracowała wcześniej?  Dlaczego już  nie pracuje w szpitalu? Czy pamięta jak do szpitala przywieźli Kazacha?

Janina zdawała sobie sprawę, że oni znają odpowiedź na każde zadawane pytanie. Temu co jest oczywiste (np.: gdzie pracowała wcześniej) nie może zaprzeczać ale  na wszelki wypadek zasłania się niepamięcią i wypiera się znajomości z Kazachem: „nie zna, nie wie, nie pamięta, pacjentów było wielu”.

Po kilku minutach tego przesłuchania jeden z nich uśmiecha się przyjaźnie i  ją uspakaja: „Kazach Was szuka, bo chce się odwdzięczyć. ”  Okazało się, że  brat uratowanego Kazacha jest jakimś wysoko postawionym funkcjonariuszem i postanowił jej pomóc.

Przenieśli ją do pracy w dużo lepszych warunkach, mimo, że do końca powtarzała, że nie wie o co im chodzi.

Powód dla którego Janina została wezwana z jeszcze jedną kobieta  okazał się prosty : skoro były tam obie, jedna mogła świadczyć o drugiej że nie poszła do naczelnika po to by donosić. Przyjaciele owego Kazacha doskonale znając miejscowe stosunki pomyśleli nawet o tym.

 

I kolejna historia:

Pewnego dnia  podszedł do niej nieznajomy mężczyzna i zapytał po rosyjsku: „Ty Polka?”

Janina nie chce rozmawiać z obcym. Udaje że nie słyszy.  Odchodzi. On idzie za nią i znowu pyta: „Ty Polka?”

Nieufnie, przygotowana na  atak z jego strony odpowiada – „ da (tak)”.

Wtedy mężczyzna rzuca się w jej stronę i  mocno się do niej przytula krzycząc : „Mama, mama”. Dopiero po chwili dociera do niej sens jego słów. Przygląda się i rozpoznaje: To jej najstarszy syn, Jurek. Wypatrzył ją po płaszczu, który miała jeszcze z Polski. Zmieniła się tak, że po sylwetce, czy twarzy  nie mógłby  jej rozpoznać. Widzieli się bardzo krótko, z jakiś nieznanych powodów Janina tłumaczyła świadkom tej sceny, że to jej  chrzestny syn , nie rodzony.

Jurek przekazał matce informację, że teraz nazywa się Malinowski. Po powrocie do Polski Janina wie, że przez  czerwony krzyż musi szukać Malinowskiego, nie Srzedzińskiego.

 

W płaszczu Janina ma zaszyty obrazek Czarnej Madonny, do której przez cały pobyt na zesłaniu modli się o jedno: aby dożyła chwili, w której cała rodzina wspólnie zasiądzie razem do stołu – w Polsce.

Jej modlitwy zostały wysłuchane.

Wiosną 1946 roku opuściła terytorium ZSRR. Po sześciu latach pobytu. Na spotkanie z wszystkim bliskimi musiała czekać jeszcze ponad dwa lata.

 

1940/1941

Janina wraz z dziećmi, Aliną i Leszkiem zostają zesłani do sowchozu w okolicach Pawłodaru (Kazachstan) nad rzeką Irtysz. Srzedzińscy mają statut „administratiwno wysłannyje”, czyli wysłanych administracyjnie. Oznacza to, że w myśl radzieckiego ustawodastwa ich prawa obywatelskie nie zostały ograniczone ale nie mogą poruszać się poza granicami rejonu. Muszą też sami się o siebie zatroszczyć.

Najgorsze są pierwsze dni.  Rodziny zostają wysadzone na środku stepu z poleceniem że mają sobie wybudować ziemiankę. Brzmi to jak ponury żart.

Janina podziwia szczególnie chłopki, które w tych trudnych warunkach od razu zabierają się do pracy, podczas gdy „generałowe” załamują ręce. Niektóre wariują.

Leszek ma 14 lat i zadaje się głównie z Kirgizami. Dzięki tym kontaktom bardzo szybko  się aklimatyzuje.  Bywa najmowany do spędu bydła. Zamiast chodzić do szkoły, otrzymuje szkołę życia. Uczy się  wypasać bydło, porządnie rąbać drwa i pluć przez zęby.

Kirgizi stają się mu bardzo bliscy. Kontakty Leszka pomagają całej rodzinie. Janina w wielu sprawach radzi się syna, bo dla niej różnice kulturowe są  zbyt duże.

Alina, która nie skończyła  jeszcze 16 lat jest szwaczką, szyje kożuchy i mundury  na front, jest stachanowką. Dzięki temu, że wyrabia kilkaset procent normy, ma dodatkową kromkę chleba i czerwoną flagę przy swoim stanowisku pracy. Resztki zupy ze stołówki pracowniczej po cichu wynosi matce.

Któregoś razu  Alina z matką wybrały się  do innego sowchozu, prawdopodobnie do pracy. Cały swój dobytek zabrały ze sobą. Część drogi ktoś je podwiózł, ale część musiały przebyć pieszo. Nagle zerwał się buran, śnieżna zamieć typowa dla tamtejszych terenów,  a to oznaczało, że mogą zaatakować wilki. Latem spotkanie z wilkiem jest niegroźne, nie zaatakuje człowieka, raczej sam ucieknie. Ale zimą wilki łączą się w olbrzymie watahy po to by wspólnie zabijać a człowiek jest łatwą zdobyczą. Zanim rozpoczną polowanie ustawiają się tak, że widać tylko jednego, zwiadowcę. Zupełnie jakby oceniały siły przeciwnika. Później pojawia się ich więcej i więcej. Otaczają swoje ofiary.

W pewnej chwili kobiety widzą wilka. Boją się. Nie mają nic co mogłoby je ochronić. Janina nakazuje córce uciekać . Alina wpada w rozpacz. Janina spokojnie  tłumaczy, że  jako młodsza ma obowiązek przetrwać, a jako sprawniejsza powinna biec tak szybko, żeby wezwać pomoc. Alina biegnie ile sił. Po drodze porzuca wszystko: jedzenie, poduszki, koce. Janina  biegnie za nią. Po drodze zbiera wszystko co porzuciła córka.  Nauczona doświadczeniem wie, że nawet w najtragiczniejszych warunkach trzeba myśleć o przyszłości: jeśli przeżyją, te rzeczy im się przydadzą. Alina zdążyła. Z pobliskiej chaty wyszli ludzie zaalarmowani jej krzykiem i pomogli   im dostać się do środka.

Rodzina Srzedzińskich, jak wszystkie wywiezione, głoduje. Jednak dopiero tam, na zesłaniu okazuje się jak  bardzo różne bywają  poziomy głodu. Pewien mężczyzna, który znalazł się jako dziecko na Syberii  tak mi to tłumaczył:

„Na Syberii  był prawdziwy głód! Kiedy nas wypuszczono,  w czasie powrotu do Polski znaleźliśmy się na  Ukrainie. Tam tez mówiono, że jest głód, jeszcze trwała wojna. Na polach pozostały zamarznięte ziemniaki. Poszliśmy z bratem i nazbieraliśmy tych ziemniaków, co  było zakazane, groziły za to surowe kary i większość miejscowych, ze strachu, że ktoś ich złapie lub na nich doniesie tego nie robiła.  Ich strach był większy niż głód. Kiedy ojciec zrobił nam placki z tych ziemniaków, miałem wrażenie, że trafiłem do raju. Jaki głód? Jaka nędza? Różnica między głodem na Ukrainie i na Syberii była taka, że na Syberii często nie było czego ukraść do jedzenia. Gdyby było nie mielibyśmy żadnych oporów.

Do dziś, po 70 latach, nic nie smakuje mi lepiej niż placki  z przemarzniętych ziemniaków. Zimą trzymam je czasami specjalnie na balkonie, żeby od czasu do czasu przypomnieć sobie ten smak największego szczęścia”.

Srzedzińscy  marzą o tym, aby najeść się do syta, fantazjują na temat dań przygotowywanych w Polsce ale nie są bliscy śmierci głodowej.  Ich sytuacja jest o tyle łatwiejsza, że wszyscy pracują, nie mając dodatkowych osób do wyżywienia.  Janina częściej wspominała trudność związaną z koniecznością chodzenia po kilkanaście wiorstw do kooperatywy, gdzie można było kupić chleb, aniżeli ciągłe poczucie głodu.

I chociaż główny problem stanowiło zdobywanie jedzenia, należy odnotować, że nie było możliwości zakupu tak podstawowych środków, jak mydło czy bielizna osobista.

Srzedzińskim bardzo przydają się rzeczy przywiezione z Polski. Miejscowy rynek jest już nasycony ubraniami zesłańców, ale kilimy stają się przedmiotem pożądania.

Janina, która nigdy wcześniej nie zajmowała się handlem wspina się na wyżyny tej sztuki rozkładając je w kazachskim domu tak, aby błyszczały kolorami. Leszek wcześniej dowiedział się do kogo warto pójść z takim skarbem. Kazachski dom pozbawiony jest szyb, w oknach tkwią jakieś szmaty ale dla Janiny gospodarz to bogacz, bo ma pokaźne zapasy żywności.

Urządza spektakl. Rozwija kilim, jakby to był magiczny dywan z perskiej bajki. Delikatnie nim porusza, żeby ukazać grę kolorów. Kręci głowa jakby z niedowierzaniem, że ktoś mógł wytworzyć coś taki pięknego. Pozwala gospodarzowi dotknąć tego cudu. Sama na przemian głaszcze dywan i nim potrząsa cmokając z podziwu, że coś tak delikatnego może być jednocześnie tak mocne. Potem zażarcie się targuje.  Dwukrotnie robi  interes życia. Przez kilka tygodni mają co jeść. Po kilkudziesięciu latach Janina była w stanie dokładnie odtworzyć każdy element tej transakcji. To jak cmokała. To jak w oczach gospodarza zauważyła błysk świadczący o zainteresowaniu. I to, jak była szczęśliwa, że interes się udał.

Firanki są darte na małe kawałki,  Alina szyje z nich koronkowe chusteczki i  wymienia na jedzenie.

Chusteczki są uważane wśród miejscowych za szczyt elegancji i … dekadencji. Ich posiadanie i używanie jest niezgodne z duchem komunizmu (wszak prawdziwy bolszewik powinien smarkać na ziemię) dlatego ta wymiana towaru na towar odbywa się z zachowaniem najwyższego poziomu dyskrecji.

Srzedzińscy mają działkę,  pas ziemi, położony dość daleko w stepie, który mogą uprawiać na własne potrzeby. W praktyce, kiedy tylko pojawiają się pierwsze plony są rozkradane. Inna sprawa, że Janina w Polsce uprawiała głównie kwiaty w ogrodzie, więc być może nie miała dostatecznego pojęcia o rolnictwie.

Głównym zaopatrzeniowcem rodziny  pozostaje 14-letni Leszek. Janina wie, że jej dziecko nie zdobywa pożywienia w legalny sposób. Boi  się tylko o jedno: żeby nikt go nie złapał, żeby mu się nic nie stało. W warunkach w których przyszło im żyć słowo „uczciwość”  nabiera zupełnie nowego wymiaru. Leszek kradnie : zboże, buraki, czasami  dzięki pomocy Kirgizów „załatwia” kawałek mięsa.  Jednocześnie rośnie w nim nienawiść do systemu, do władzy sowieckiej, która daje wybór: kradnij albo giń z głodu, kłam, oszukuj bo za mówienie prawdy dostaje się najwyższe wyroki. Nie wolno udowadniać swoich racji, nie wolno myśleć samodzielnie bo tego władza nie wybacza nigdy. Największymi wrogami partii są przecież  ludzie myślący inaczej aniżeli to wynika z odgórnych wytycznych.

Ta nienawiść do komunizmu pozostanie w Leszku już na zawsze.  To chory system, który nawet najlepszych ludzi doprowadza do deprawacji. Każdy dzień był walką aby się nie stoczyć. Leszek separował się od Polaków. Liczyła się tylko rodzina i kirgiscy przyjaciele. Miał 14 lat. Z dnia na dzień został pozbawiony ojca i starszego brata, może dlatego to miejscowi mężczyźni stali się dla niego wzorem męskości tym bardziej, że tak jak on nienawidzili sowietów.

Wiele opowieści  Srzedzińskich o pobycie w Kazachstanie wiąże się z  motywem podróży: akurat gdzieś przyjechali, albo dokądś się wybierali, żadnego miejsca zamieszkania nie nazywali domem, nie zachował się żaden z adresów. Być może wynikało to z ich przeświadczenia, że pobyt w Kazachstanie jest tymczasowy. Nigdy, nawet przez chwilę nie zwątpili, że stamtąd wrócą.

Dopiero niedawno, na stronach Instytutu i Muzeum gen. Sikorskiego dzięki umieszczonej tam liście dowiedziałam się, że Janina Średzińska ( tak zostało zapisane pod numerem 12083 nazwisko prababki) według stanu na dzień 1 stycznia  1943 r. mieszkała w Pawłodarze na ulicy Abaja 21 i deklarowała, że dwóch jej synów służy w polskim wojsku (przypuszczam jednak, ze mówiła o dwojgu dzieciach – Alinie i Leszku).

 

Czy były jakichkolwiek pozytywne aspekty zesłania?

Janina zauważała jeden – Leszek, który od dziecka był okropnym niejadkiem w którego trzeba było dosłownie wmuszać jedzenie nie tylko przestał grymasić ale i nabrał apetytu. Wszystko mu smakowało i ciągle był głodny. Zmężniał. Wydoroślał.

Alina po latach wspominała o równości jaka zapanowała pomiędzy zesłańcami.  Nie dzieliła ich ani pochodzenie, narodowość, religia, ani dawny status społeczny. Głód i strach wszystkich dotykał tak samo.

Nawet miejscowi nie wiedzieli czy następnego dnia za jakieś wydumane przestępstwo nie znajdą się w gorszych warunkach niż zesłańcy – zgodnie z powiedzeniem, że obywatele sowieckiej Rosji dzielą się na trzy kategorie – na tych co: siedzieli, siedzą lub niedługo będą siedzieć. Za każde słowo, dowcip, krytykę czy pochwałę przedwojennej Polski można było pójść do obozu pracy. Skazany mógł zostać  również ten, kto słuchał, a nie doniósł.

Sytuacja Polaków zależała w dużej mierze od miejsca, gdzie zostali zesłani i od nadanego im statusu. Byli zatrudniani jako robotnicy w kołchozach, przy budowie linii kolejowej, albo przy innych „kolektywnych” pracach. Jeżeli otrzymali status „osadników specjalnych”, podlegali ciągłej kontroli NKWD, jeżeli byli „wolnymi” przesiedleńcami, cieszyli się większą swobodą.

Pewnego dnia Srzedzińscy zostali zaproszeni na wesele u jednej z kazachskich rodzin. Ku zdumieniu Janiny panna młoda była ubrana w firankę, która została im skradziona kilka dni wcześniej. Strata firanki była bardzo dotkliwa. To była rzecz którą można było wymienić na sporą ilość jedzenia. Jednak Janina nie zdecydowała się donieść na młodych i ich rodzinę chociaż musieli znać złodzieja.  Potraktowała firankę jako prezent ślubny, bardzo wartościowy prezent. Nie mogła jednak wyjść ze zdziwienia jak można komuś coś ukraść, a potem zaprosić do siebie i się pochwalić: zobacz, jak nam się przydało!

Stosunki z miejscowymi na ogół wszystkim Polakom układały się dobrze, chociaż władza radziecka rozsiewała wrogą propagandę.  Byli przedstawiani jako krwiopijcy i wyzyskiwacze.

W kirgiskiej i kazachskiej tradycji każdy jest obowiązany do przyjmowania i pomocy obcym, bo przez wieki było to podstawa do przeżycia na tamtym terenie.

Kiedy Kazachowie widzieli jak Janina robiła w rzece pranie pytali ile miała fabryk. Uważali, że takie ilości pościeli, firanek czy bielizny mogą mieć tylko fabrykanci. Nie było sensu tłumaczyć że w Polsce nie były to towary luksusowe, a rodzina należała do pracującej inteligencji.

Napaść Niemiec na Sowiecką Rosję wzbudziła wśród zesłańców radość. Wojna dawała nadzieję na odmianę losu i satysfakcję, że „sowieci” nie nacieszyli się długo polską ziemią i dostają łupnia od swoich sprzymierzeńców. Nastroje zatem polepszyły się, ale w sowchozach ograniczono rację żywnościowe i było coraz ciężej. Wszyscy oczekiwali zmian.

 

Rozdział II

 

Na zesłaniu (1940-1942)

 

Przejmowanie władzy przez sowietów odbywa się według ustalonego wzorca. Wszędzie zakładano Komitety Tymczasowe jako organy władzy lokalnej i organizowano milicję. Nakazywano rejestrację ludności i  dóbr materialnych. Następnie NKWD przeprowadzało aresztowania tzw: „wrogich i szkodliwych elementów”: policjantów, urzędników wyższego i średniego szczebla, oficerów.

W kwietniu – rozpoczynają się masowe egzekucje polskich jeńców wojennych w obozach w Kozielsku, Starobielsku i Ostaszkowie. Ich żony i dzieci wywożone są przez sowietów na wschód : I deportacja (luty 1940 r.) , II deportacja ( kwiecień 1940 r.), III deportacja (czerwiec/lipiec 1940 r. ) , IV deportacja (czerwiec 1941r.)

18 grudnia 1940 r. Hitler podpisuje plan ataku na ZSRR (plan barbarossa).

22 czerwca  1941 r. hitlerowskie Niemcy uderzają na sowiecką Rosję.

12 lipca zostaje zawarty sojusz brytyjsko – sowiecki

12 sierpnia następuje podpisanie Karty  Atlantyckiej ( Wielka Brytania-USA),

Wrzesień – pod kartą podpisuje się wiele innych krajów, w tym Polska i Związek Sowiecki. Początek koalicji antyhitlerowskiej.

 

Rok 1940

Znajomy komunista informuje  Teofila,  że „jest na liście” i że „lepiej dla niego, żeby zniknął”. Głównym powodem dla którego interesuje się nim NKWD jest udział w wojnie w 1920 r. i to, że był urzędnikiem państwowym. Teofil zabiera starszego syna i wędki i „idą na ryby”. Przy rzece porzucają swoje rzeczy, w tym dokumenty. Janina ma mówić, że zniknęli i że nie wie, co się z nimi stało. Teofil ma nadzieję, że jeśli nie zastaną go w domu  (w jednej z  przygotowywanych przez małżonków wersji, miał udawać, że chce popełnić samobójstwo) pozostawią rodzinę w spokoju.  W podobny sposób myślało wielu Polaków.

W kwietniu 1940 r. głośne łomotanie do drzwi obudziło Janinę  i jej dwójkę młodszych dzieci .  Teofil z Jurkiem  znajdowali  się już w okolicach Warszawy. Do mieszkania wszedł funkcjonariusz NKWD , w towarzystwie sowieckich żołnierzy.  Sprawdził tożsamość domowników z posiadaną listą i poinformował, że mają się pakować, bo wyjeżdżają „na wsiegda”  – czyli „na zawsze”.   Ta wskazówka była niesłychanie  istotna. Wiele kobiet słyszało, że jadą „spotkać się z mężem” albo, że „zaraz wrócą” i wyruszały w głąb Rosji zupełnie nieprzygotowane.

Enkawudzista  chodzi po domu i pokazywał palcem: „to brać, to brać”.  Było to dziwne zachowanie  ale potulnie wykonywali  rozkaz.  Funkcjonariusz kazał im ściągnąć ze ścian kilimy, zabrać firanki.  Nie wiedzieli po co ?

Ten  człowiek  uratował im życie.

Kilimy i firanki  okazały się  w Kazachstanie najlepszym towarem wymiennym na jedzenie i pozwoliły im przeżyć.  To było jednym z powodów dla którego nigdy nie pozwalały źle mówić o Rosjanach. Zawsze podkreślały, że u sowietów ustrój jest zbrodniczy, nie naród.

Na koniec Janina musiała podpisać dokumenty w których przekazała cały pozostawiony majątek na rzecz państwa. W zamian rodzina miała otrzymać pieniądze na zesłaniu, do czego nigdy nie doszło.

Cała akcja  przebiegła spokojnie, bez wyzwisk,  gróźb czy bicia. Później okazało się, że w porównaniu z większością wywiezionych  mieli  więcej czasu  na spakowanie się. Najczęściej było to 15 minut. Oni dostali  może ze 40 .  Instrukcja , przygotowana przez generała NKWD Sierowa (zastępcy Berii) określała dokładny schemat wywozu, a zatem to funkcjonariuszom zawdzięczali prawie trzy razy więcej czasu, co w tych warunkach było na wagę złota. Od tego kwietniowego dnia 1940 r. rodzina miała się nauczyć, że to co w normalnym życiu jest nic nie znaczącym gestem na wojnie może uratować życie.

Podróż trwa prawie trzy tygodnie. Po drodze otrzymują  gorącą wodę do picia – kipiatkę. Żywią się głównie własnymi zapasami.  Część osób, spodziewając się  zsyłki miała wcześniej przygotowane suchary lub większe ilości cukru. Wielu jest jednak takich, którzy zostali aresztowani i doprowadzeni na stację „jak stali”.

Ludzie dzielą się pożywieniem. Szczególnie starają się chronić dzieci. Warunki w pociągu są tragiczne: wagon do przewożenia bydła,  wyposażony w prycze, z małym, zakratowanym okienkiem.   Jest duszno. Woda, którą dostają jest często zanieczyszczona, zimna. Nie ma wody na mycia. Dzieci pozbawione ruchu i świeżego powietrza zaczynają chorować.  Pojawia się dyzenteria. Wszy. Wszelkie potrzeby fizjologiczne muszą być zaspakajane publicznie  przy użyciu dziury w podłodze. Pasażerowie starają się wydzielić to miejsce zawieszając dookoła koce aby zachować choć pozory intymności.

Niektórzy popadają w odrętwienie i nie ruszają się, inni przeciwnie, zrywają się nagle i zaczynają krzyczeć. Są i tacy, którzy nawet w tak tragicznej sytuacji starają się żartować. Pewien mężczyzna stanął przed dziurą zaopatrzoną w lejek po którym wszystko spływało i na pytanie współpasażera : Co pan robi?-  Odparł –  Podziwiam wspaniałą , sowiecką myśl techniczną! Patrz pan, jak to zaprojektowane – każde gówno się przeciśnie, a człowiekowi się nie uda! Powinni to nazwać dziurą imienia Josefa Stalina!

Część kobiet, początkowo wierzy, że wiozą ich „do mężów”.

Po dwóch tygodniach wszyscy marzą tylko o jednym: żeby wreszcie dojechać na miejsce, gdziekolwiek miałoby to być, żeby ta gehenna się skończyła.

Nie jest to pierwsza podróż Janiny na wschód. Jako dziecko, jeszcze za cara,  wyjechała w głąb Rosji ponieważ jej ojciec, kolejarz, został tam skierowany nakazem pracy . Odbywało się to jednak w zupełnie innych warunkach.

Jest silna psychicznie, ale pobyt w Kazachstanie rujnuje jej zdrowie.  W ciągu kilku miesięcy z 43-letniej, sprawnej kobiety zmienia się w  staruszkę. Dzieci łatwiej przystosowują się do nowej sytuacji. Z dnia na dzień uczą się odpowiedzialności za siebie i pozostałych członków rodziny. Stają się dorosłe.

 

Rok 1939

Wybucha II wojna światowa. 1 września Polskę atakują Niemcy, 17 września Sowieci. Polski ambasador w Moskwie zostaje poinformowany, że „Wojna polsko-niemiecka ujawniła wewnętrzne bankructwo państwa polskiego (…) państwo polskie i jego rząd faktycznie przestały istnieć (…) rząd sowiecki zamierza przedsięwziąć wszystkie kroki po temu, aby wyzwolić naród polski od nieszczęsnej wojny, która został wtrącony.

Oficjalną przyczyną wkroczenia wojsk sowieckich ma być obrona Ukraińców i Białorusinów, zamieszkujących na terytorium Polski. W sprawie sowieckiej agresji Naczelny dowódca Edward Rydz Śmigły wydaje dyrektywę :

„Sowiety wkroczyły. Nakazuję ogólne wycofanie na Rumunię i Węgry najkrótszymi drogami. Z bolszewikami nie walczyć, chyba w razie natarcia z ich strony lub próby rozbrojenia oddziałów…”

To zdanie stanie się przyczyną dezorientacji polskiego społeczeństwa. Żołnierze pozwalają się sowietom rozbroić.

28 września 1939 roku. Niemcy i Rosja, podpisują w Moskwie  „traktat o granicach i przyjaźni”, będący  IV rozbiorem Polski. Po stronie radzieckiej znalazły się  województwa białostockie, lwowskie, nowogródzkie, stanisławowskie, tarnopolskie, wileńskie i wołyńskie (tzw. Kresy)

W chwili wybuchu wojny, Polska ma zawarty układ sojuszniczy z Francją (z 1921r.), z Wielką Brytanią ( z 1939 r.) oraz sojusz z Rumunią (obowiązujący w razie ataku przez ZSRR) .

 

 Chociaż od miesięcy mówi się o wojnie z Hitlerem, większość polskiego społeczeństwa nie wierzy, że do niej dojdzie.  Srzedzińscy, dobrze orientujący się  w międzynarodowej polityce wiedzą jak realne jest to zagrożenie ale chyba w najgorszych snach nie przewidzieli ataku z dwóch stron:  Niemiec i Rosji. Od początku roku uczestniczyli w zbiórkach na rzecz zakupu sprzętu dla armii, patriotycznych manifestacjach, defiladach,   ciągle widząc w roli potencjalnego agresora hitlerowskie Niemcy.

27 sierpnia 1939 r., w ostatnią przedwojenną niedzielę,  Kurier Białostocki tak opisywał skutki   podpisania paktu Ribentrow Mołotow:

Tron Stalina chwieje się!

Olbrzymie demonstracje ludności w Sowietach na wieść o podpisaniu paktu z Rzeszą.

Reakcja totalizowanego społeczeństwa sowieckiego na podpisanie paktu nieagresji z Trzecią Rzeszą jest bez porównania większą i gwałtowniejszą aniżeli się tego początkowo spodziewano. W wielu większych fabrykach moskiewskich robotnicy wczoraj proklamowali strajki protestacyjne , podczas których demonstracyjnie zostały porwane dzienniki sowieckie, które zamieściły wspólną fotografię Stalina i Mołotowa z van Ribbentropem  i  Oaussem. W przemówieniach wygłaszanych podczas tych strajków przypominano rozstrzelanych starych bolszewików i dowódców armii sowieckiej za rzekomą współpracę z Gestapo i Hitlerem oraz za zdradę tajemnic państwowych i rewolucyjnych. Pod adresem Stalina i Mołotowa padały okrzyki „zdrajcy faszystowscy”, „agenci Hitlera”. Nie mniej gwałtownie miał zareagować korpus oficerski, wszystkich zaś tych oficerów, którzy zrobili w ostatnich kilku latach kariery na likwidowaniu marszałków Tuchaczewskiego, Jegorowa, Bigchera i tysięcy ich zwolenników miał ogarnąć wprost niebywały popłoch. Krążą pogłoski o licznych samobójstwach. Również wśród komsomołu i sfer kominternowskich zapanowała niebywała konsternacja i przerażenie. Niektórzy członkowie kierowniczych władz komninternowskich spośród komunistów zagranicznych próbowali nawet uciekać zagranicę i w tym celu zwracali się po opiekę do placówek dyplomatycznych niektórych państw. W związku z tego rodzaju zjawiskami w Moskwie przeprowadzono wprost masowe rewizje. Specjalne wojska GPU pracują bez wytchnienia, starając się zgnieść w zarodku bunt i niezadowolenie. …..

W gazecie nie ma wzmianki o przewidywanych skutkach podpisania owego paktu dla Polski. Polacy ciągle wierzą, że o kursie politycznym decydują sympatie, a nie interesy najsilniejszych:

każdy wie, że komuniści nienawidzą się z hitlerowcami ,  Stalin nie ufa Hitlerowi,  Polska ma wielkich sojuszników i Hitler atakując nasz kraj pozostający w sojuszu  z Wielką Brytanią i Francją porwał by się z motyką na słońce…

Janina i Teofil   nie chcą wojny. Nie chcą jej za względu na swoje dzieci, nie chcą jej dla swojej niedawno odzyskanej ojczyzny. Marzyli o tym aby rówieśnicy Aliny, Leszka i Jurka  byli pierwszym pokoleniem, które nie zaznało niewoli i walki.  Chociaż dzieci są wychowywane w duchu patriotycznym to żadne z rodziców nie życzy im kariery wojskowej. Srzedzińscy to społecznicy. Ich marzeniem jest lepsza edukacja, lepsza opieka zdrowotna dla obywateli uzyskana w drodze  codziennego wysiłku.  Ale podzielają pogląd, wyrażony przez ministra Becka, że

.(…) Pokój jest rzeczą cenną i pożądaną. Ale pokój, jak prawie wszystkie sprawy tego świata, ma swoją cenę, wysoką, ale wymierną. My w Polsce nie znamy pojęcia pokoju za wszelką cenę. Jest jedna tylko rzecz w życiu ludzi, narodów i państw, która jest bezcenna. Tą rzeczą jest honor.

Janina dotąd nie przepadała za Beckiem,  nie mieściło jej się w głowie jak można zmienić religię po to aby uzyskać rozwód i zawrzeć kolejne małżeństwo, ale teraz to nie jest ważne, zostało mu odpuszczone w obliczu niebezpieczeństwa  polityczne spory ucichły zarówno w  kraju jak  i w rodzinie Srzedzińskich. W mieście nastroje antyhitlerowskie prezentują zarówno chrześcijanie jak i żydzi. Wspólny wróg jednoczy.

26 sierpnia ukazują się w Białymstoku ogłoszenia o konieczności przygotowania miasta obrony.

Należy natychmiast przystąpić do budowy schronów w Białymstoku.

Obywatele!

W obliczu wydarzeń, których jesteśmy świadkami wzywamy Was do karnej, zwartej i solidarnej postawy oraz należytego przygotowania się na wypadek wojny. Rząd Rzeczypospolitej , Armia i Cały Naród stanowi dziś jedno silne i niezwyciężone zbrojne ramię gotowe do odparcia przemocy napastników Niemców. Wszyscy mieszkańcy Białegostoku muszą zachować spokój ale muszą też być przygotowani na najgorsze muszą zrozumieć i dać czynny dowód , ze karne i ofiarne masy obywateli potrzebne są nie tylko w szeregach żołnierskich na froncie ale i na ulicach miast i osiedli.

Ze względu na bezpieczeństwo własne należy natychmiast przystąpić do budowy schronów, które już dziś muszą być rozpoczęte w różnych punktach miasta. Zrobimy to ochoczo i ofiarnie jak już tego niejednokrotnie daliśmy dowody.

Obywatele!

Wzywamy wszystkich zdolnych do dźwignięcia łopaty do natychmiastowego stawienia się w Biurze Werbunkowym przy ul: Marszałka Piłsudskiego 54 (łopatę należy przynieść ze sobą), skąd ochotnicy skierowani będą na wyznaczone punkty do pracy przy kopaniu schronów. Niech nikogo nie zabraknie na froncie przygotowań miasta na wypadek wojny.

Białystok, 25 sierpnia 1939 r.  podpisane: przewodniczący komitetu obywatelskiego, prezydent miasta Seweryn Nowakowski.”

Ów prezydent Białegostoku, który pod koniec sierpnia  wzywał obywateli do ochrony miasta przed Niemcami zostanie w październiku aresztowany przez NKWD i wywieziony w głąb Rosji. Jego dalszych losów, do dziś nie ustalono.

Cześć chorych ze szpitala psychiatrycznego w Choroszczy, w którym pracował Teofil zostanie w styczniu 1941 r. wywieziona w głąb związku radzieckiego, oficjalnie do szpitali psychiatrycznych . W czerwcu 1941 r. Niemcy resztę pacjentów wywiozą ciężarówkami do sąsiedniego lasku – pod Nowosiółkami i tam wymordują salwami karabinów maszynowych.

Ciekawe czy w ową ciepłą, letnią niedzielę 27 sierpnia 1939 r.  ktokolwiek z rodziny  miał przeczucie, że już za kilka dni ich życie całkowicie się zmieni?

Przecież rodzina ma tyle planów! Za parę dni rozpocznie się rok szkolny. Ostatni rok w gimnazjum, po którym dzieci będą zdawać „małą maturę”, potem jeszcze dwa lata i kto wie… może Alina pójdzie na studia medyczne a Jurek zostanie malarzem, albo jeszcze lepiej … architektem… Dla Janiny, byłej nauczycielki wykształcenie dzieci jest niesłychanie ważne, przy czym w przeciwieństwie do wielu ówczesnych matek nie uważa, że jej córka powinna przede wszystkim wyjść za mąż. Alina ma się kształcić tak samo jak chłopcy.

Ludzie czują zbliżającą się wojnę … Gospodynie robią zapasy mąki, cukru, sucharów, nafty i spirytusu.

Ukazuje się apel w sprawie wykupywania żywności:

Czyńmy zapasy artykułów żywnościowych, ale rozsądnie

Zgodnie z zaleceniami władz oraz z przeprowadzoną propagandą kobiecych organizacji społecznych aby ludność zaopatrzyła się w pewne minimum niezbędnych w każdym domu artykułów pierwszej potrzeby, które stanowiłyby zapas mogący wystarczyć na okres około dwóch tygodni mieszkańcy Białegostoku przystąpili do zakupów tych artykułów. Zamiast jednak systematycznie tworzyć sobie rezerwę zaczęto dokonywać większych zakupów żywności jednocześnie, co spowodowało, że wiele sklepów detalicznych, szczególnie tych, które nie posiadają podręcznych magazynów, nie mogło podołać zapotrzebowaniu. Wywołany przez masowe zakupy brak w sklepach chleba, masła i cukru utrudniał nabycie szeregu artykułów tym, którzy normalnie nabywają je na codzienny użytek.  Taki stan rzeczy jest niepożądany wywołując zamieszanie w życiu codziennym. Dlatego przygotowując sobie pewne zasoby należy czynić to systematycznie i w ramach normalnych zakupów. Wszelka nerwowość w tym kierunku jest nieuzasadniona, gdyż w kraju posiadamy nie tylko dostateczne zasoby artykułów żywnościowych ale nawet znaczny ich nadmiar, tak, że nie zachodzi obawa aby mogło zabraknąć żywności szczególnie wobec bardzo dobrych urodzajów w roku bieżącym. Masowe, równoczesne zakupy wywołują w naszym mieście ze strony niektórych sprzedawców chwilową, nieuczciwą spekulację, która jak nas informują ze sfer miarodajnych zostaną natychmiast z całą energią przez władze zlikwidowane”.

Okupacja niemiecka  w 1939 r. trwa w Białymstoku zaledwie tydzień. 15 września następuje atak piechoty niemieckiej  ale po kilkugodzinnej walce polskie oddziały wycofują się na wschód.  Polskie dowództwo nie chciało dopuścić do walk w mieście bo drewniane domy szybko stanęły by w ogniu. Niemcy nie tworzą administracji cywilnej  wiedząc, że niedługo oddadzą miasto.  22 września do Białegostoku wkracza Armia Czerwona.  23 września, na białostockim rynku odbywa się wspólna parada wojsk sowieckich i hitlerowskich.

W październiku miasto zostaje włączone do białoruskiej Socjalistycznej Republiki radzieckiej (tzw. Zachodnia Białoruś) jako stolica obwodu.

Gwałtownie wzrasta liczba mieszkańców  ( do 200 tys.), napływają uciekinierzy z terenów okupowanej przez Niemców centralnej Polski – głównie Żydzi.

Początkowo sowieci   zachowują się poprawnie.  Prowadzona jest jednak bardzo silna agitacja. Na ulicy i w urzędach pojawiają się czerwone flagi oraz plakaty nachalnie uświadamiające mieszkańców, że żołnierze armii czerwonej przyszli ich wyzwolić spod „jarzma panów”.  Plakaty są systematycznie zrywane a na murach pojawiają się obraźliwe  dla czerwonoarmistów napisy.

Zapewnianie o dobrobycie w Sowieckiej Rosji staje się powodem do żartów :

Polak pyta sowieckiego żołnierza:   A Kopenhaga u was jest?

żołnierz:                                    Jest. U nas, w Rosji Kopenhagi możesz kupić ile chcesz!

Polak:                                       A pomarańcze, są?

żołnierz:                                   Pewnie, że są. A teraz to już  pobudowali takie fabryki, ze   pomarańczy będą miliony

W domu Srzedzińskich toczą się dyskusje na temat tego czyja okupacja będzie lepsza.

Niemcy uważani są za miłujących porządek i kulturalnych, Sowieci za azjatyckie hordy.

Altualizacja: Książka jest już wydana. Szczegóły znajdziecie tutaj książka Santa Rosa

 

Ponieważ publikacja książki została przesunięta o rok , mogę czekać albo szukać innego wydawcy albo… ją Wam drodzy czytelnicy udostępnić przez internet. Wiem, że dla niektórych z Was historia Santa Rosy jest ważna, wielu ma nadzieję znaleźć w niej wiadomości o losach swojej rodziny. Postanowiłam więc opublikować tekst w odcinkach tak jak został napisany, bez korekty historyka i polonisty. To Was proszę o korektę i komentarze! Pozdrawiam i życzę przyjemnej lektury.

…………………………………….

Część I

Wojenna Odyseja

 

        O Santa Rosa słyszałam od dziecka. Tam się urodził mój tata. Takie wyrazy jak: Guanajuato, Leon , Guadalajara były dla mnie czystą poezją. Historie o skórzanych kufrach, przywiezionych  przez babcię z Meksyku,  które później pradziadek pociął na zelówki, o „burro” czyli osiołku, który nadepnął na palec mojemu tacie, o mariachi –  latynoskich trubadurach w olbrzymich sombrerach przypominających kosmiczne spodki – były niczym najpiękniejsze bajki z krainy „za siedmioma morzami”,  gdzie  żyją  sami dobrzy ludzie, którzy uwielbią dzieci, muzykę,  żywią się kukurydzianymi plackami, fasolą  i pikantną papryką, gdzie słońce świeci mocniej, a barwy i zapach kwiatów są tak intensywne jak nigdzie na świecie.

Każda z tych opowieści, miała jak to w bajkach zwykle bywa przepiękne zakończenie. Zamiast tradycyjnego: „i żyli długo i szczęśliwie” brzmiało: „i my wszyscy kiedyś  też pojedziemy  do Meksyku”.

Była i rodzinna tajemnica. Otóż, mój dziadek, którego nazwisko noszę, nie był moim biologicznym dziadkiem. O „tamtym” dziadku, z Meksyku się nie mówiło.

Kiedy zaczęłam dorastać i łączyć pewne fakty z historii Polski z losami mojej rodziny zdałam sobie sprawę, że w tej pięknej opowieści muszą kryć się elementy ludzkiej tragedii.

Czytałam o wywózkach na Syberię, o Katyniu, Starobielsku. Czytałam o armii Andersa. Jednak o Santa Rosa– nie było żadnych informacji. Gdyby nie dowód w postaci meksykańskiego paszportu mojego taty, z wpisanym miejscem urodzenia: Santa Rosa, Leon, GTO mogłabym zwątpić w istnienie tej krainy szczęścia .

Urodziłam się i wychowywałam w Polsce należącej do państw bloku wschodniego. Pochodząc z zupełnie zwyczajnej, nie prominentnej rodziny nie miałam szans na wyjazd za granicę, zwłaszcza do kraju leżącego w Ameryce Północnej. Podróżować mogli sportowcy,  artyści, wybrani dziennikarze albo osoby, które miały krewnych „na zachodzie „ i otrzymały od nich specjalne zaproszenie – oczywiście pod warunkiem uzyskania zgody władz, oraz paszportu, który po powrocie należało zwrócić. Nie miałam krewnych za granicą. Mogłam liczyć co najwyżej na to, że któregoś dnia uda mi się wyjechać  do  jednego  z państw socjalistycznych: NRD, Czechosłowacji lub do ZSRR na kolonię organizowaną przez zakłady pracy moich rodziców.

Kiedy pojechałam do NRD na obóz harcerski przywiozłam  150 czekolad, na zapas dla całej rodziny i znajomych bo czekolada była wówczas w Polsce tzw. towarem deficytowym i stało się po nią w długich kolejkach.

Na kolonię do Czechosłowacji zostałam wyposażona w listę zakupów na której widniały takie artykuły jak: rajstopy, saletra i pasta do zębów elmex.

Do ZSRR podróżować nie chciałam, bo ktoś wcześnie uświadomił mnie,  że tam „rządzą komuniści” a na Syberii „umierają ludzie”.

Czasy mojego dzieciństwa odznaczały się swoistą schizofrenią:  oficjalnie rządząca partia dążyła do wprowadzenia   w Polsce komunizmu jako najwyższego stopnia społecznego rozwoju podczas gdy większość obywateli  w tym członków partii uważała ów ustrój za utopię, a komunistów za pijaków, bezbożników, wichrzycieli i przyczynę powszechnej pauperyzacji.  W szkole podstawowej na lekcjach historii nauczycielka realizowała z nami oficjalny program narzucony przez ministerstwo oświaty, ale każdy w miarę pojętny uczeń mógł chodzić do niej na  dodatkowe zajęcia (kółko historyczne) na których opowiadała  o  zbrodniach stalinowskich, wydarzeniach grudniowych  czy   Solidarności.

Mój nauczyciel rosyjskiego nie przeprowadził z nami chyba ani jednej normalnej lekcji za to często przynosił gitarę i grał ballady Wysockiego i Okudżawy. Nie wiem czy było to wyrazem jego buntu przeciwko obecności wojsk radzieckich w Polsce czy robił to z innych pobudek ale tylko dzięki takiej a nie innej jego postawie chodziliśmy na rosyjski z prawdziwą przyjemnością.

Mimo wszechobecnej propagandy  Polacy zamiast kochać wschodnich sojuszników tęsknili za „zgniłym, kapitalistycznym zachodem”.

A ja marzyłam o podróży do Meksyku.

Moi rodzice, pracujący na państwowych posadach, obydwoje z  wyższym wykształceniem zarabiali równowartość  30-40 dolarów miesięcznie podczas gdy bilet do Meksyku kosztowałby pewnie z 1500 ( dla jednej osoby). Jak łatwo obliczyć, żeby zaoszczędzić pieniądze na  przelot musieliby odkładać pensję przez co najmniej 12 lat. Co oczywiście jest wyliczeniem czysto hipotetycznym, bo jednocześnie nie mogliby wydawać pieniędzy na jedzenie, ubrania czy opłaty za mieszkanie.

Żeby  zatem moje marzenie mogło się spełnić  musiał zmienić się ustrój w Polsce, w Niemczech runąć mur berliński, rozpaść Związek Radziecki i urealnić nasze zarobki.

Pewnego dnia wyruszyliśmy w podróż do Meksyku

Jednak historia, którą chcę opowiedzieć  nie zaczęła się  w dniu naszego wyjazdu , ale na długo przed moim urodzeniem…

 

Rozdział I

Życie w przedwojennej Polsce (1924 -1939)

 

Rok 1924

 

Rosja. 21 stycznia umiera Lenin . Nowym sekretarzem generalnym Wszechrosyjskiej Komunistycznej Partii Bolszewików zostaje Józef  Stalin. Jego główny konkurent, Lew Trocki traci władzę, (od 1929 r. przebywa na emigracji,  zamordowany przez NKWD 29 sierpnia 1940 r. w Meksyku).

Niemcy. Adolf Hitler  przebywając w więzieniu  pisze „Mein Kampf”.

Polska, po ponad 120 –letnim okresie niewoli, od 6 lat jest wolnym, niepodległym, demokratycznym państwem. Jednak zarówno wolność i niepodległość jak i demokracja są bardzo kruche. W latach 1919-1920 trwa wojna polsko – bolszewicka, która ratuje Europę przed zalewem komunizmu. 16 grudnia 1922 r. zostaje zamordowany pierwszy prezydent Rzeczypospolitej Polskiej – Gabriel Narutowicz. Morderca, Eligiusz Niewiadomski jest przekonany, że oddał przysługę ojczyźnie, bo Narutowicz został wybrany głosami  mniejszości narodowych.

 

1.12.1924 r. na świat przychodzi Alina Maria Srzedzińska, moja babcia. Jej rodzicami są Teofil (syn Macieja i Kazimiery ur. 19.10. 1890 r. w Choroszczy) i Janina Srzedzińska ( z domu Brandt, córka Jana i Marii, urodzona 18.03.1897r. w Warszawie).

Srzedzińscy to zubożała szlachta. Herbu Leliwa. Teofil Srzedziński jako młody chłopak  brał udział w spisku przeciwko caratowi. Spisek został wykryty, a jego organizatorów wysłano na Sybir. Teofila od zsyłki uratowała starsza siostra, Julia, która  była właścicielką zakładu krawieckiego. Do jej klientek należały żony carskich urzędników i oficerów. Wykorzystała te znajomości.  Udział piętnastoletniego Teofila został  zatuszowany. Wydawało się, że zabawa w rewolucję zakończy się  bez poważniejszych konsekwencji.  Jednak w kilkanaście lat później dawny towarzysz Teofila po powrocie z  zesłania oskarżył go o zdradę.  Twierdził, że Teofil musiał donieść władzom na kolegów i dlatego nie został skazany . Podejrzenie  było o tyle zrozumiałe że jego wiek – 15 lat nie powinien był uchronić go od odpowiedzialności –  za zbrodnie przeciwko caratowi karano młodszych.  Teofil doprowadził do procesu, w którym oficjalnie oczyszczono go z zarzutów. Zanim jednak proces się zakończył stracił pracę w Warszawie (był urzędnikiem) i zdecydował się na wyjazd do Białegostoku. Okres w którym walczył z infamią był trudny dla całej rodziny- wielu znajomych się wówczas od nich odsunęło, a nawet przestało się im kłaniać.

Janina Brandt ukończyła pensję w Warszawie i przez kilka lat pracowała jako guwernantka we dworze, jednocześnie  ucząc wiejskie dzieci. Stale się dokształcała, kończąc różne „kursa”. Jak na pannę z dobrego domu była wyjątkowo wyemancypowana: sama się utrzymywała,  miała skrystalizowane poglądy polityczne i wyrobione opinie na kwestie społeczne. Należała do Towarzystwa Gimnastycznego Sokół -organizacji promującej zdrowy styl życia i wartości narodowe zgodnie z sentencją „w zdrowym ciele – zdrowy duch”. Świetnie strzelała z łuku.

Jej rodzina była niegdyś bardzo zamożna. Kiedy była dzieckiem, druga żona jej dziadka (młodsza od niego o 30 lat)  przy okazji rodzinnych uroczystości  rozpieszczała Jasię wpinając złote ruble w jej koronkowy kołnierzyk . Przez liczne fanaberie „drugiej żony dziadka” rodzina straciła majątek. Dziś najzwyklejsza, złota 5-rublówka ma wartość kilkuset  złotych. Jasia, na rodzinnych przyjęciach  dostawała takich kilka . Jej kołnierzyk przypominał ociekające złotem naszyjniki dam carskiego dworu a ona sama małą carównę.

Majątek rodziny Brandt pochodził „z handlu żelazem” jednak czy był to sklep z narzędziami czy fabryczka  nie udało mi się ustalić.  Janina ma dwie siostry- Klementynę i Romę ( zwanymi w rodzinie Klimką i Romką) i brata, najmłodszego z całego rodzeństwa – Józefa (Ziutka).

Nie wiadomo gdzie i w jakich okolicznościach Janina i Teofil się poznali. Wiadomo natomiast, że początkowo Janinie Teofil  w ogóle się nie podobał.  Po 40 latach małżeństwa tak opowiadała swoim wnukom:

 

 „ależ ten dziadek brzydki był jak go poznałam! fe,fe okropny… no, teraz to on znacznie lepiej wygląda”.

 

Janina i Teofil pobrali się 14 sierpnia  1920 r. w parafii pod wezwaniem Najświętszej Marii Panny  w Warszawie, przy Rynku Nowym (sakramentu udzielał ksiądz Wądołowski). W kilka godzin później świeżo upieczony małżonek wyruszył na front walczyć z bolszewikami.  Następnego dnia miał miejsce „cud nad Wisłą” – bitwa, która według opinii  historyków była jedną z tych, które zadecydowały o losach świata- polskie oddziały ochroniły Europę przed zalewem komunizmu.

Sądząc po dacie zawarcia związku (najgorętszy okres wojny polsko – sowieckiej) Janina oddając Teofilowi rękę uważała, że spełnia  patriotyczny obowiązek.

Mimo braku zachwytu w początkach znajomości i wielkich, miłosnych uniesień (przynajmniej ze strony prababki) byli bardzo dobrym małżeństwem. I chociaż obydwoje do osób uległych nie należeli,  mieli – jak to się mówi –„mocne charaktery”  prawie w ogóle się nie kłócili. Jeśli coś mogło ich poróżnić i doprowadzić do wybuchu negatywnych emocji to była to  polityka. Żywo interesowali się tym co dzieje się w kraju i na świecie a ich sympatie polityczne były skrajnie różne. Na szczęście obdarzeni byli także dużą dozą zdrowego rozsądku i poczuciem humoru więc polityczne spory bywały gwałtowne, burzliwe lecz krótkie.

Alina ma starszego brata- Jurka (urodzonego w 1922 r.).

Srzedzińscy są rodziną inteligencką, przywiązaną do polskiej, katolickiej tradycji ale  jak na owe czasy dość postępową.  Mają znajomych z różnych środowisk.  Teofil nie mogąc pracować jako urzędnik zajmuje się handlem. Nie ma jednak do tego ani smykałki ani szczęścia. Pewnej nocy jego skład zostaje doszczętnie okradziony. Po tym wydarzeniu przez jakiś czas sypia poza domem, w składzie, pilnując towaru.  Sąsiedzi zaczynają plotkować, że się wyprowadził przez „charakterek” żony.

Rodzina Srzedzińskich mieszka na ulicy Alta w dzielnicy Antoniówek.  Do 1919 r.  Antoniówek był dzielnicą podmiejską .  W latach 20 zachował cichy, jakby ospały klimat. Ulica składa się z kilkunastu domów,  każdy z ganeczkiem. Większość mieszkańców doskonale się zna a jeśli ktoś się dopiero co wprowadził i nie zdążył zawrzeć znajomości to i tak wszyscy wiedzą co u niego słychać.  Wiadomości rozchodzą się pocztą pantoflową, szybciej niż dziś przez Internet a ludzie interesują się sobą bardziej niż znajomi z facebooka. Drewniane domy otoczone są ogródkami w których rosną bzy, jaśminy, jabłonie i grusze. To tam najczęściej relacjonowane są historie wypatrzone z ganków przed domem albo zasłyszane na mieście.  Często też komentowane są kroniki kryminalne zamieszczane w gazetach. Białostoccy redaktorzy prześcigają się w krwawych opisach zbrodni, samobójstw i nieszczęść.  Miasto nie jest bezpieczne. Janinie przeszkadza prowincjonalność Białegostoku, brak teatrów, muzeów, wydarzeń kulturalnych. Jest rodowitą Warszawianką i w opinii sąsiadów często „zadziera nosa”.

W domach nie ma kanalizacji, w podwórzach ludzie mają studnie. Ponieważ woda ze studni jest twarda, każdy ma wystawioną beczkę do  zbierania deszczówki. Woda z beczki służy do prania i do mycia włosów . Po większych deszczach  Alta zmienia się w wielką uliczną pralnię.

Ulicą jeżdżą  dorożki, rzadko kiedy można tam spotkać samochód.

Białystok jest bardzo zaniedbanym miastem. I wojna światowa i wojna 1920 r. pozostawiły ślady. Wiele ulic  jest w opłakanym stanie.  Wiele dzielnic nie ma oświetlenia. Mieszkańcy żyją w fatalnych warunkach sanitarnych. Panuje bezrobocie. Jeszcze pod koniec XIX wieku miasto nazywane było Manchesterem Północy. Po I wojnie światowej większość zakładów włókienniczych została zamknięta.  Produkcja spadła o ponad 40 procent.

Alta jest zamieszkana głównie przez Polaków, ale miasto jest wielonarodowe. Według spisu z 1921 r.  liczy ok 77 tys. mieszkańców, z czego największą grupę stanowią Żydzi  (48%), dalej Polacy  (46,6%) Niemcy (1,9%) , Rosjanie (1,8%), Białorusini (0,8%), inni (0,2).

51,6% mieszkańców jest wyznania mojżeszowego, 38,6 %, to   katolicy, 6,2% prawosławni, 3,2%,  ewangelicy, 0,1 % inne.

Wśród osób deklarujących się jako Polacy są wyznawcy wszystkich religii. A jednak w Białymstoku widoczne są podziały na stowarzyszenia, instytucje, sklepy „chrześcijańskie” i „żydowskie” i ich wzajemna rywalizacja.

W 1869 r.  Ludwik Zamenhof, twórca międzynarodowego języka esperanto napisał dramat Wieża Babel, czyli tragedia białostocka w pięciu aktach. Zamenhof, który urodził się w Białymstoku obserwując Żydów, Polaków, Rosjan i Niemców uznał, że główną przyczyną nieporozumień i sporów między ludźmi jest bariera językowa. Jeden, wspólny język miał być jej rozwiązaniem.

W latach 30 , XX wieku esperanto ma wielu miłośników na całym świecie, ale w rodzinnym mieście Zamenhofa konflikty jak były tak pozostały.

 

Janina Brandt/SrzedzińskaAlina SrzedzińskaJoanna Matias

 

 

Mikołaj Homoniec Mikołaj Homoniec

Czy ktoś z Państwa wie coś  na temat losów

Nadziei  Homoniec?

Data i miejsce urodzenia: 1930-09-19, RP2, Marjanówka

Imię ojca: Jewdokim
Imię matki: Hawryna

Nadzieja  przebywała w kolonii Santa Rosa, prawdopodobnie chodziła do szkoły albo na kursy.

Będę wdzięczna za informacje. Poszukuje ją rodzina ze strony brata, Mikołaja .

 

Oto informacja od pani Elżbiety Homoniec, bratanicy Nadziei.

Witam, jestem córką Mikołaja Homoniec, który poszukiwał swojej siostry Nadziei Homoniec. Piszę poszukiwał bo już niestety nie żyje.To właśnie jego zdjęcie widnieje w ogłoszeniu o poszukiwaniach jego siostry. Mógł mieć wtedy około 26 lat. Ja, jego córka Elżbieta Homoniec podjęłam się dalszych poszukiwań rodziny ze strony taty. Znalazłam w RPA swojego kuzyna, to Janek Wilimiec- jego dziadek Konrad Wilimiec i moja babcia Hawryna (Helena) Wilimiec (Homoniec) to rodzony brat i siostra.
Dzięki pomocy pani Joanny Matias wiem,że moja ciocia Nadzieja Homoniec spędziła dzieciństwo w Meksyku w miejscowości Leon, sierociniec dla polskich i żydowskich dzieci Santa Rosa. Przebywała tam do 16 -go roku życia.
Ostatnio znalazłam w internecie na Ancestry. com – przejścia graniczne, poświadczenie ( karta pokładowa ) ,że moja ciocia Nadzieja Homoniec została przewieziona z Santa Rosa do Laredo w USA stan Teksas.Miała wtedy 16 lat. Moje poszukiwania trwają nadal. Jeżeli ktoś wie cokolwiek na ten temat to bardzo proszę o kontakt. Proszę o pomoc. Elżbieta Homoniec

Polscy studenci w geście solidarności ze studentami i ich rodzinami w Meksyku Polscy studenci w geście solidarności ze studentami i ich rodzinami w Meksyku